fbpx
z Witoldem Dąbrowskim i Tomaszem Pietrasiewiczem rozmawia Marta Duch-Dyngosz lipiec-sierpień 2015

Drugie życie wspomnień

Dla wielu osób to, że się pomagało Żydom, wcale nie jest powodem do chwały. W 2015 r. mówiono mi, że właściwie szkoda, iż Hitler nie zabił wszystkich Żydów.

Artykuł z numeru

Kiedy nadejdzie przyszłość

Kiedy nadejdzie przyszłość

Marta Duch-Dyngosz: Kim jest opowiadacz historii?

Witold Dąbrowski: Niewątpliwie do jednej z moich ról w Bramie Grodzkiej należy opowiadanie historii. Wynika ona z tradycji ośrodka, który 25 lat temu powstał jako teatr. W pewnym momencie musieliśmy odstawić tę działalność na bok. Do teatru wróciliśmy kilkanaście lat temu, ale w zupełnie innej formie – przedstawiania opowieści bez scenografii i rekwizytów. Odwoływaliśmy się do zbiorów kolekcji historii mówionej, ale też do literatury, m.in. do książek Isaaka Bashevisa Singera. Relacje ustne stanowią główny materiał przekazu w naszej najnowszej premierze Opowieści z nocy. To są, jak je nazywamy, historie zasłyszane, żyjące w różnej postaci – książeczki wydanej przez ośrodek, stałej wystawy, oratorium. O pewnych obszarach naszych zainteresowań nie da się powiedzieć wprost. Trzeba użyć języka sztuki i stąd bierze się moja rola, w której czuję się dobrze, bo lubię opowiadać.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że problem, od którego Brama w swojej działalności wychodzi, to brak pamięci o żydowskich mieszkańcach Lublina. Co Pan przez to rozumie, skoro zbierane przez ośrodek relacje wskazują, że ta pamięć jednak istnieje?

Tomasz Pietrasiewicz: W 1990 r., gdy było wiadomo, że zacumujemy w Bramie Grodzkiej na dłużej, stopniowo zacząłem zdawać sobie sprawę, w jakim miejscu się znajdujemy. Nieżyjący już Władysław Panas zwrócił mi wtedy uwagę, by nie traktować Bramy jak zesłania. W tym czasie Stare Miasto było typem getta społecznego. To rozmowy z Władysławem Panasem uświadomiły mi symbolikę tego miejsca – spotkania Żydów i Polaków. Przed wojną była to Brama Żydowska, która prowadziła do dzielnicy żydowskiej. To nie znaczy, że nie miałem świadomości, iż w Lublinie mieszkali Żydzi. Po prostu ich nie lokalizowałem. To była taka wiedza oderwana od konkretu, chociaż do 10. roku życia mieszkałem obok Państwowego Muzeum na Majdanku. Przeciętnie wrażliwy człowiek musiał zadać sobie pytanie, jak to możliwe, by wychować się w tym mieście i nic o tym nie wiedzieć. Wydało mi się to nie w porządku. Okazało się też, że w Lublinie nie ma osób zajmujących się historią lubelskich Żydów. Wtedy nie przyszło mi do głowy, by pytać starszych ludzi, jak wspominają to miasto. Szukaliśmy ugruntowanej wiedzy. Trafiliśmy do Muzeum Historii Miasta Lublina, gdzie nie znaleźliśmy ani jednej wzmianki o żydowskiej historii miasta.

Wciąż tej wzmianki nie ma?

T.P.: Nie, a wytłumaczenie jest proste – to my jako ośrodek zajmujemy się lubelskimi Żydami. Początkowo nie było żadnych wzorców postępowania, jak mierzyć się z tym problemem. Co ważne, przychodząc do tego budynku, nastawiliśmy się na robienie teatru artystycznego. Tworzyliśmy też pewnego rodzaju ośrodek kultury, organizowaliśmy spotkania, otwieraliśmy się na Wschód, podejmowaliśmy tematy Ukrainy, Białorusi, Rosji.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się