fbpx
Marta Duch-Dyngosz listopad 2011

Wojny (pro)rodzinne

W Polsce od początku lat dziewięćdziesiątych spada liczba zawieranych małżeństw i przychodzących na świat dzieci. Do pewnego stopnia trendy upodobniły się do tych obserwowanych w innych państwach europejskich. Poza jednym –w Polsce rodzi się mniej dzieci niż we Francji, Wielkiej Brytanii, Szwecji. Czy w tak krótkim czasie zmieniła się świadomość Polaków? Czy może ze względu na obecne warunki społeczno-ekonomiczne wolimy poczekać na bardziej sprzyjający moment?

Artykuł z numeru

Jak odmienić Polskę?

Jak odmienić Polskę?

„Był wolny, tak nieskończenie wolny, że nie czuł, by coś ważył na tej ziemi. Brakowało mu ciężaru ludzkich związków, który przeszkadza w marszu, brakowało łez, pożegnań, wymówek, radości, wszystkiego, co człowiek hoduje w sobie lub zrywa, ilekroć wykonuje jakiś gest, brakowało tysięcy nici, które go wiążą z innymi i obciążają”

Antoine de Saint-Exupéry

Rodzina na zakręcie

Z rodziną mamy problem. Z jednej strony wszyscy wiemy, czym jest i banałem wydaje nam się próba jej definicji. Z drugiej wciąż przeszkadzają nam mity o uniwersalizmie, harmonii i stałości tej „naturalnej komórki społecznej”. Zmniejszającą się liczbę małżeństw i dzieci, rozwody oraz ponowne małżeństwa, różnorodne formy życia rodzinnego często bezdyskusyjnie przyjmujemy jako dowody na rozpad rodziny i w konsekwencji pogłębiający się kryzys w trzech płaszczyznach – społecznej, gdyż w rodzinie dowiadujemy się, kim jesteśmy, politycznej, bo w niej uczymy się demokracji i gospodarczej, ponieważ powstaje w niej część naszego wspólnego krajowego dochodu. Z uwagi na to, że w rankingach najważniejszych wartości rodzina trzyma się całkiem nieźle, trudno o niej spokojnie debatować, a niestety łatwo wykorzystać w politycznych czy ideologicznych przepychankach. A rodziny jako takiej „nie ma” – jak całkiem przytomnie zauważyły Mirosława Marody i Anna Giza-Poleszczuk[1] – istnieją raczej jej reprezentacje naukowe, polityczne, ideologiczne, a one się zmieniają. Zatem może zamiast z końcem rodziny w ogóle, mamy do czynienia z wyczerpaniem się jej tradycyjnego modelu?

Zbyt ważna, by jej odpuścić

Kolejną kwestią są bardziej lub mniej sprecyzowane intuicje dotyczące fundamentalnego charakteru owej „naturalnej wspólnoty”. Dzisiaj rodzina niewątpliwie stała się solą w oku polityków państw europejskich. Dane demograficzne nieubłaganie wskazują, że Europa wyludnia się i starzeje. Długość życia przeciętnego obywatela rośnie, a przy tym od wielu lat przychodzi na świat coraz mniej dzieci. Niekorzystnie przedstawia się proporcja osób pracujących do tych pobierających świadczenia emerytalne. Dochodzą do tego problemy związane z imigracją. Wniosek jest prosty – w interesie państwa i każdego z nas jest, by rodziły się dzieci. Ile? Średnio powyżej dwójki na kobietę – tak wynikałoby z rachunku „prostego zastępowania pokoleń”. Wiemy, że od kilku dziesięcioleci tak się nie dzieje. Populacja Europy kurczy się. Czy to znaczy, że Europejczycy nie chcą mieć dzieci? Czy można skłonić ludzi do zakładania dużych rodzin? A może problem leży właśnie gdzie indziej – mianowicie zmieniła się rodzina, a my nie potrafimy jeszcze opisać nowych zjawisk?

Do ołtarza tylko z drugą połówką

Na pewno w inny sposób rozumiemy dziś, czym jest rodzina, niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Kiedyś liczyła się jej trwałość. Obecnie to uczucia konstytuują nasze bliskie relacje. Paradoksalnie, miłość jako fundament związków sprawia, że stały się one niezwykle delikatne i kruche. Dzisiaj nie musimy stawać na ślubnym kobiercu, aby myśleć, że tworzymy nową rodzinę. To my decydujemy, jaką formę jej nadamy – małżeństwa cywilnego czy wyznaniowego, związku nieformalnego, samotnego rodzicielstwa czy grupy przyjaciół. Dawniej nie było to możliwe. Małżeństwo i dzieci po pierwsze były obowiązkiem każdego, a po drugie stanowiły jedyny akceptowalny sposób na założenie rodziny. Nie chodzi o to, że obowiązek wykluczał uczucia, natomiast nie były one tak fundamentalne dla związku jak obecnie. Dziś wydaje nam się oczywiste, że to od nas zależy, czy będziemy chcieli się z kimś związać, czy też nie. Niegdyś małżeństwo, przede wszystkim dla kobiet, było jedyną opcją, żeby mieć środki do życia i jedyną szansą na przetrwanie. Obecnie jesteśmy właściwie samowystarczalni. Dwoje niemieckich socjologów, Ulrich Beck i Elizabeth Beck-Gernsheim[2], jako znak współczesności wskazują indywidualizację, czyli sytuację, w której jednostki stają się legislatorami wybranych przez siebie stylów życia. Stąd mamy dziś wysyp „biografii wyboru”. Młodzi ludzie coraz później wchodzą w dorosłość, której atrybuty również się zmieniły. Etapy: pełnoletniość, małżeństwo, dzieci, praca, emerytura (najczęściej jedna praca i jedno mieszkanie) składają się na scenariusz coraz rzadziej wybierany, bo coraz mniej możliwy. W naszych intymnych związkach ścierają się uczucia z wolnością, zaangażowanie z chęcią samorealizacji.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się