fbpx
fot. Anna Liminiowicz
Olga Gitkiewicz kwiecień 2021

Proszę siadać

Mój dziadek mówił: „O, znowu wychodzisz na lofry”. Moja babcia prostowała: „Idę na ławkę”. Na ich osiedlu przed prawie każdym blokiem, pod drzewami, stały ławki, po jednej na bramę. Popołudniami obsiadywali je sąsiedzi.

Artykuł z numeru

Świat prosi o ratunek

Czytaj także

Arkadiusz Szaraniec

Dzikie miasta

Czasem kiedy tamtędy przechodzę, jestem zaskoczona, że już nie ma tych ludzi: wszystkich znałam po nazwisku, wiedziałam, pod którym numerem i w którym bloku mieszkają, gdzie pracują. Ławka, na której siadywała moja babka, stała naprzeciwko wejścia do klatki, pod okazałym orzechem, ławka przynależna do klatki sąsiedniej pod ścianą bloku, na lewo od wejścia. Była trochę lepsza, miała oparcie i jeden podłokietnik, drugi gdzieś przepadł.

W czasach gdy jeszcze nie było weekendów, tylko soboty i niedziele, od rana toczyło się tam życie. W tygodniu pierwsza osoba wychodziła z domu bliżej popołudnia, po chwili ktoś dołączał, na piętrze ktoś nie na tyle mobilny, aby zejść na dół, otwierał okiennice. Nie musiał nawet nic mówić, po prostu był w kontakcie.

Zresztą siedząc na ławce, też wcale nie trzeba było się odzywać. Ławka była fantastycznym miejscem do prowadzenia obserwacji, do wymiany najświeższych sąsiedzkich informacji albo po prostu do wystawiania twarzy do słońca.

Teraz w miejscu ławek parkują samochody. Stoją też na obydwu końcach krótkiego chodnika. Z bloku numer dwa wychodzi czasem kobieta, która dobrze pamięta tamte czasy. Wynosi z domu białe krzesło monobloc i stawia pod mirabelką. Drzewo w ubiegłym roku pękło na pół, już prawie nie daje owoców.

Uwielbiam tę samorzutność, tę pomysłowość w rozmieszczaniu w przestrzeni miejsc do siedzenia. Ludzie wyciągają z domów stare kanapy albo fotele, krzesełka wędkarskie, zbite z palet siedziska lub plastikowe skrzynki i ustawiają na podwórkach.

Te spontanicznie aranżowane miejsca to doskonała ilustracja raportów, według których w polskich miastach brakuje ławek.

Owszem, są w parkach, na skwerkach i placach zabaw, jakby tylko rodzice obserwujący dzieci mieli prawo na chwilę usiąść. Już ci, którzy z wózkiem albo z małym człowiekiem przemierzają miejskie ulice, w wielu miastach muszą przejść kawał drogi, zanim znajdą ławkę. Często widuję starsze osoby z zakupami, które zmęczonym wzrokiem rozglądają się za miejscem, gdzie mogłyby na chwilę odpocząć albo postawić zakupy. Takich osób będzie więcej, bo przybywa mieszkańców w dojrzałym wieku.

Nawet na dworcach i na przystankach ławki już nie są oczywistością, jakby czekanie przestało należeć do codziennych zajęć ludzkości.

W ogóle ławki nie kojarzą się z miejscami do siedzenia. Chyba jakoś pod koniec lat 90. zaczęły przeszkadzać – bo ktoś tam hałasuje, popija, pali. Zarządy zieleni i spółdzielnie mieszkaniowe postanowiły je likwidować, samorządy przekierowały za to uwagę na specjalne ławki okolicznościowe.

Włodarze miast nie mają nic przeciwko wydawaniu dziesiątek tysięcy złotych z miejskiego budżetu na ławki upamiętniające jakieś wydarzenie albo wyjątkowego mieszkańca. Siedziałam w Suwałkach na kamiennej ławce Marii Konopnickiej, potwornie niewygodnej, wykonanej za 90 tys. zł, w Skierniewicach obok odlanego z brązu prof. Pieniążka, koszt ten sam, w Łodzi obok Tuwima, w Sieradzu na dziwacznym krzesełku poświęconym mistrzowi fryzjerstwa Antoniemu Cierplikowskiemu. Można sobie na takiej ławce zrobić pamiątkowe zdjęcie, nawet wysłuchać patriotycznego wiersza albo pieśni i pójść szybko dalej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się