Przyglądają się w nim specyfice zbiorowych eskapad do Tajlandii, Indii czy Etiopii. Zaliczaniu atrakcji i robieniu zdjęć z „tubylcami” w hotelu bądź w lokalnej wiosce. Przysłuchują się też rozmowom, które toczą między sobą uczestnicy wycieczki… Komentarze z offu wygłaszane przez samych turystów, choć niekiedy autentycznie zabawne, ostatecznie prowadzą do ich autodemaskacji. Pokazują bezbrzeżną ignorancję, a zarazem niczym niepoparte samozadowolenie, brak podstawowej wiedzy o odwiedzanym kraju i poczucie kolonialnej wyższości. Przemysł turystyczny, choć wabi obietnicą spotkania z innością, zdaje się prowadzić głównie do wzmocnienia stereotypów.
Co zatem robić? Jeździć czy nie jeździć? Ruszać na dalekie wojaże czy trzymać się lokalności? Niełatwo się uwolnić od poczucia, że lwia część turystyki polega na tym, że najpierw oglądamy zdjęcia danego zakątka w internecie, a następnie utwierdzamy się na miejscu, że rzeczywiście tak to właśnie wygląda. Znajomy dziennikarz – ze skłonnością do drobnych towarzyskich prowokacji – mówił mi kiedyś, że gdy jedzie w jakieś atrakcyjne miejsce, ściąga sobie jego najlepsze zdjęcia z sieci. I potem, będąc już u celu, rozsyła te wybrane fotki znajomym. „Sam nie zrobiłbym w końcu tak dobrego zdjęcia Niagary!” – przekonywał mnie z błyskiem oku. Gdy sprawa wyszła na jaw, znajomi poczuli się oszukani, ale on był zadowolony – zaoszczędził czas i uniknął frustracji z robienia niedoskonałych zdjęć.
Świadomi tych wszystkich trudności i paradoksów podróżowania, ruszamy jednak na kolejne wyprawy. Sam łapię się na tym, że ostatnie lata rozróżniam i klasyfikuję w dużej mierze na podstawie wyjazdów, a nie przeczytanych książek czy nowych znajomości: aha, siedem lat temu byliśmy tam, a trzy lata temu tutaj. Dobre podróże zostawiają w nas w końcu ślad, wyraziste wspomnienie, nieco większą orientację w świecie. W wakacyjnym „Znaku” szukamy inspiracji, jak podróżować mądrzej. Wynotowałem sobie kilka pomysłów zaczerpniętych od naszych autorów. Lubię obserwować nocne niebo, więc może odnajdę się w trendzie na noctourism? Przejdę kiedyś Główny Szlak Beskidzki, stanowiący wyzwanie na miarę Camino de Santiago? Albo wybiorę się na dłuższy spływ, jeśli nie Nilem – jak Ada Jarczyk – to przynajmniej Wisłokiem? Mam przeczucie, że na takich wyprawach, trochę łatwiej niż na antypodach, uda mi się znaleźć właściwy rytm.