fbpx
Ola Synowiec (il. Magdalena Pelc)
Ola Synowiec (il. Magdalena Pelc)
Ola Synowiec lipiec 2025

Normalnie, czyli pieszo

Niespieszne podróże piesze to dla mnie synonim wolności. Nieprzypadkowo przymiotniki od słów „wolno” i „wolność” brzmią dokładnie tak samo

Artykuł z numeru

Sztuka uważnego podróżowania

W trakcie wędrówek z moim partnerem Arkiem Winiatorskim, czy to w pieszej podróży z Panamy do Kanady, czy to podczas obchodzenia Polski wokół jej granic, w kółko słyszeliśmy to jedno pytanie: dlaczego nie podróżujemy „normalnie”? „Normalnie”, czyli autem lub innym pojazdem. My odpowiadaliśmy wtedy innym pytaniem: od kiedy „normalnie” znaczy właśnie samochodami? Istnieją one przecież raptem od 100 lat z hakiem, są zaledwie krótkim epizodem w historii ludzkości. Gdyby się głębiej zastanowić, to właśnie piesze wędrówki są dla naszego gatunku najbardziej „normalne”. Kocham je za to, że pozwalają zwrócić się na powrót do natury człowieczeństwa. Te 5 km/h to przecież najbardziej dla nas naturalne tempo do oglądania świata.

„Wy to pewnie wiecie, jak wielki jest świat, co?” – zapytał nas gdzieś na poboczach centralnego Meksyku Saúl, kierowca ciężarówki. Zanim wyruszyliśmy w tę pierwszą pieszą podróż, może faktycznie tak było. Świat wydawał nam się absolutnie mierzalny, na przestrzał googlowalny, zinwigilowany przez człowieka i zdjęcia satelitarne. Ale jakimś dziwnym trafem gdy tylko zwolniliśmy, nagle zaczął się powiększać, rozciągać. O te mikroświaty, które dla większości ludzkości są tylko kilkoma literkami na mapie. O historie, na które szkoda miejsca w bilionach terabajtów internetu. O krajobrazy, których nie znajdziemy na Google Street View. A jeśli nawet tam są, to nikomu pewnie nie przyjdzie na myśl, żeby upuścić na nie ciekawskiego pomarańczowego ludzika.

Wszystko przez samą mechanikę marszu. Bo musimy gdzieś odpocząć, zrobić zakupy, zatrzymać się na noc – często w miejscowościach, których nigdy inaczej byśmy nie odwiedzili.

To tam na schodach pod sklepem w wolno sączącej się rozmowie słuchamy historii ludzi, których nigdy inaczej byśmy nie poznali.

To prawda, w takiej podróży nie zobaczymy tylu miejsc co podczas zwiedzania samochodem. Ale czy naprawdę o liczbę odwiedzonych miejsc chodzi? Podczas pieszych wycieczek nie mamy trzech hiperatrakcji dziennie, mamy jedną pomniejszą i cieszymy się nią jak dzieci. Wędrówki to wielka szkoła doceniania. Małych rzeczy, które na co dzień mamy za pewnik: prozaiczne gniazdko w ścianie, woda w kranie, dach nad głową podczas ulewy.

Kocham Polskę za całą siatkę szlaków, a polskie góry za sieć schronisk, ich ideę i wieczorny klimat w stołówkach. To niesamowite, że najdłuższy szlak w polskich górach, Główny Szlak Beskidzki, rośnie nam na coś w rodzaju polskiego Camino de Santiago: że staje się zjawiskiem, ze specyficzną społecznością i kulturą wokół. Że ludzie ruszają często w pojedynkę – żeby coś sobie ustawić, przemyśleć na nowo swoje życie. Lubię też te mniej zdeptane szlaki, których PTTK wyznaczyło w Polsce na potęgę, takie jak Szlak Zamków Piastowskich czy Szlak Wygasłych Wulkanów, jak też cały ich system odznak, który mobilizuje do pokonywania kolejnych kilometrów i odwiedzania kolejnych miejsc (wciąż – do wyczerpania zapasów – można się starać np. o Odznakę Krajoznawczą PTTK Województwa Katowickiego – how cool is that!).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się