fbpx
Michał Jędrzejek październik 2016

Teologia śmierci Boga – 50 lat później

Jeżeli Bóg istnieje i czyta prasę, to nie wspomina chyba zbyt dobrze świąt wielkanocnych 1966 r. Amerykański tygodnik „Time” po raz pierwszy w swojej historii nie zamieścił wtedy na okładce żadnej fotografii czy ilustracji, lecz tylko trzy słowa zapisane czerwonymi literami na czarnym tle: „Is God Dead?” (Czy Bóg jest martwy?).

Artykuł z numeru

Jak postępuje moralność

Jak postępuje moralność

Wydawca pisma wyjaśniał, że mimo kilku miesięcy poszukiwań redaktorom nie udało się wybrać żadnego dzieła sztuki, które odpowiadałoby współczesnemu obrazowi Boga. Numer okazał się bestsellerem, a prowokacyjna okładka stała się z czasem jednym z symboli dekady lat 60. – pojawia się nawet na moment w rękach głównej bohaterki słynnego filmu Dziecko Rosemary Romana Polańskiego. Najpierw wywołał jednak spore kontrowersje, a do redakcji magazynu napłynęło ponad 3 tys. listów od poruszonych czytelników. Jedni, jak pewien emerytowany pułkownik z Kalifornii, określali numer jako „stronniczy, proateistyczny i prokomunistyczny, szokujący i zupełnie nieamerykański”; inni dziękowali za „spostrzegawczą analizę dzisiejszej religii” i wstrząs wyzwalający z „bezmyślnej akceptacji, którą zbyt często fałszywie nazywa się »wiarą«”. Niektórzy lapidarnie odpowiadali na tytułowe pytanie. „Nie” – napisała pani Norine McGuire z Chicago, „Tak” – ripostował pan Richard Storatz z Indiany[1].

 

Ameryka, Ameryka

Tekst redaktora Johna T. Elsona[2] zamieszczony w tym numerze „Time’a” był zaskakująco stonowany. Pokazywał zróżnicowaną panoramę świata wiary i niewiary połowy lat 60. – zarówno obszary instytucjonalnego ateizmu w państwach komunistycznych, jak i powolnej sekularyzacji w krajach Zachodu; przywoływał pytania nowoczesnej sztuki i filozofii mierzącej się z doświadczeniem absurdu oraz z wydarzeniami Auschwitz czy Hiroszimy, a także wyniki socjologicznych badań pokazujących powszechność wiary w Boga w USA. O religijnej żywotności zaświadczały w tej dekadzie II Sobór Watykański wśród katolików oraz ruch obywatelski Martina Luthera Kinga wśród protestantów. W konkluzjach autor nie oczekiwał więc nieuchronnego końca instytucjonalnej religii w społeczeństwach rozwiniętych. Z jednej strony spodziewał się poszukiwania nowych obrazów Boga, często ekumenicznych i przebiegających w poprzek konfesyjnych podziałów, a z drugiej – wykazując się dobrą intuicją – dostrzegał trwałe przywiązanie wielu wiernych do tradycyjnych wyobrażeń biblijnych.

Skąd zatem kontrowersyjne pytanie na okładce? Częścią opisywanej panoramy była „mała grupa radykalnych teologów” nazywana „ruchem śmierci Boga”. „Time” poświęcił im już artykuł w jednym z wcześniejszych numerów[3], przedstawiając krótko poglądy czterech, luźno powiązanych ze sobą myślicieli z amerykańskich uczelni, mających wówczas ok. 40 lat i wywodzących się z odmiennych denominacji protestanckich. Thomas J.J. Altizer (ur. 1927), Paul van Buren (1924–1998), William Hamilton (1924–2012) i Gabriel Vahanian (1927–2012), odwołując się do rozmaitych znaczeń słów o „śmierci Boga”, próbowali dokonać ich teologicznej interpretacji[4]. Najbardziej charyzmatyczny okazał się Altizer, wykładający wówczas na metodystycznym Emory University w Atlancie. Udzielał on wywiadów ogólnokrajowej telewizji CBS na temat głoszonego przez siebie „chrześcijańskiego ateizmu” oraz uczestniczył w popularnych debatach z bardziej tradycyjnymi teologami organizowanych na uniwersyteckich kampusach. Jak pisał we wspomnieniach: „Gdy podróżowałem po kraju, byłem wciąż przepytywany przez lokalną telewizję i zawsze odpowiadałem, wygłaszając kazanie; byłem może pierwszym teleewangelistą, a głosiłem, że wszystko, co wiemy, to, że Bóg jest martwy, a ta śmierć jest ewangelią, »dobrą nowiną« (…). Myślę, że stałem się jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi w Ameryce. Groźby śmierci były na porządku dziennym, regularnie publikowano brutalne ataki na mnie, a kościoły były przesycone zwróconą przeciwko mnie prawdziwą furią”[5]. Mimo powszechnej krytyki Altizer znalazł również niespodziewane wsparcie u swojego nauczyciela z Chicago i jednego z najsłynniejszych badaczy religii XX w. Mircei Eliadego, który jeszcze kilkanaście lat później podtrzymywał, że „teologia »śmierci Boga« jest wyjątkowo ważna; jest ważna dlatego, że jest jedynym (sic!) religijnym osiągnięciem współczesnego Zachodu. Mamy tu do czynienia z ostatnim stopniem desakralizacji. Dla historyka religii jest to bardzo ciekawe, ponieważ ten ostatni etap stanowi doskonały kamuflaż dla sacrum czy też, ściśle mówiąc, dla jego identyfikacji z profanum[6].

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się