fbpx
il. Patrycja Podkościelny
Angelika Kuźniak październik 2016

Ta, która tka

Kiedy umarł, nie rozumiałam, czym jest śmierć. Zapytałam mamę. Odpowiedziała tylko: „Trzeba być smutnym”. No to byłam, na zdjęciu widać to wyraźnie.

Artykuł z numeru

Jak postępuje moralność

Jak postępuje moralność

– Najgorzej, gdy się nie pożegnasz, wtedy umarli wracają. Przez ściany, dach, okna. We śnie. Brata mojego, jak utonął, śniłam rok czasu! Z lampą wchodził do izby, grzał ręce przy kaflach i śpiewał. Czekaj no, co on takiego śpiewał? Nie mogę sobie przypomnieć. Czasem przychodził zły, wtedy zrzucał fajerki, jakby chciał powiedzieć: „No, spytaj mi się, no spytaj”. No to pytałam: „A co tak, Wituś, po domu się tłuczesz, brak ci czego?”. A on prosił, żebym ja mówiła 40 razy „Ojcze nasz” i 40 razy „Zdrowaś Maryja” i 40 „Wieczny odpoczynek”. Za jego duszę. Co dzień. I ja mówiła. Aż przyszedł raz we Wszystkich Świętych i tyko tak popatrzył, głowę schylił, więcej nic. Ksiądz mi potem tłumaczył, że Wituś onego dnia z pokuty zeszedł.

Pani Hela. Miała 86 lat. Niska, okrąglutka, w jaskrawej chustce na głowie. Nazywałam ją „tą, która tka”. Zresztą w sprawie lnu do niej wtedy przyszłam. Chodziło o soroczkę, koszulę, którą utkała dla swojego męża „na śmierć”. Chciałam też znowu usłyszeć opowieść o tym, jak przed wojną, jeszcze na Białorusi, kołysała się na warkoczach z lnu przywieszonych u sufitu w chałupie.

Usiadłyśmy w zimnej izbie, dopiero co bielonej. Uparła się, żeby pokazać mi, gdzie będzie leżeć do trzeciego dnia, jak już umrze, rzecz jasna.

Tłumaczyła: – Na desce przykrytej białym prześcieradłem ustawią trumnę ze mną. Na ścianie przy głowie zawieszą kapę, a na niej krzyż albo obraz. Może Maryjkę znad łóżka w niebieskiej sukience?

Do trumny chciała zabrać kilka rzeczy. Na przykład wazonik z gołąbkami, który dostała w prezencie na imieniny. Mężowi, też tu leżał, sama włożyła laskę i kapelusz.

– Chciałam harmonię wepchać, ale się nie mieściła. Jak sobie przypomnę, jak on na tej harmonii grał, oj. I tak, i tak, i z boku, i przed nogami. Czasem i pół wioski się zeszło, żeby posłuchać, bo całą muzykę w sercu się od razu czuło, nie tylko po skórze. Zaraz wkręcała się do środka, a na piersiach ścisk, jakby kto kamień położył. Niejeden dech z tego czucia tracił. Stachu też w końcu padał ciężko na ławę pod oknem. Dyszał, aż mu w płucach świszczało. Kiedy umierał, warowałam przy nim jak pies trzy dni i trzy noce z gromnicą w rękach, oka nie zmrużyłam. Wydawało mi się, że może wstanie, bo już raz tak było, że po świętych olejach wstał.

Nie wstał.

Zatrzymali więc zegary, zasłonili lustra, po izbie rozsypali gałązki jedliny. Pieśni pustonocne zawodziły opłacone płaczki. To, że trzeba płacić, akurat pani Heli w głowie się nie mieściło. Kiedyś z każdego domu przychodzili, za darmo. Trudno, z pieśni przy swojej trumnie pani Hela nie chciała rezygnować. Tylko, prosiła, zdjęć żadnych niech jej ludzie nie robią. Bo gdy zobaczyła Stacha na prześwietlonej fotografii, tydzień spać nie mogła. „Jak trup wyglądał”.

Tamtego dnia przyniosłam do niej podobne zdjęcie. Mam na nim niecałe siedem lat. Stoję przy otwartej trumnie, w której leży mój dziadek. Zmarł na raka płuc, przywiózł go z przymusowych robót w kamieniołomach. Jeszcze pamiętam, jak siadaliśmy razem nad potokiem, żeby posłuchać, „jak gada”. Z dziadkiem jadłam „ruskie masło”, czyli słoninę. Z nim zbierałam w lesie stare kalosze zamiast grzybów. Znakomicie maskowały, po wrzuceniu do pieca, zapach pędzonego bimbru. Kiedy umarł, nie rozumiałam, czym jest śmierć. Zapytałam mamę. Odpowiedziała tylko: „Trzeba być smutnym”. No to byłam, na zdjęciu widać to wyraźnie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się