fbpx
il. Patrycja Podkościelny
Angelika Kuźniak listopad 2018

Trzy kroki

Gapię się na portrety, które malowała, i próbuję sobie wyobrazić jej pracownię.

Artykuł z numeru

Polskie Mistrzynie

Polskie Mistrzynie

Szafy, szafki, krzesła. Drabina, kufry, walizy. Duże lustro. Samowar. Stojak na parasolki i kapelusze. Komody ze spękaną politurą. Założone górą pościeli łóżko. Na parapetach na wpół zwiędłe bukiety nagietków, anemonów i róż. Wszędzie książki, listy. Maszynka spirytusowa do gotowania herbaty. Na podłodze leżą szmaty, resztki dywanów, chodniki. Tu i ówdzie tektura, kto wie, czy na odwrocie nie ma jakiegoś portretu lub szkicu. Wazy, miniaturki, każdy kąt w domu zastawiony. Poupychane po kątach, zawalone stosami gazet i starych szmat, stoją jej obrazy. Jej – Olgi Boznańskiej.

Wszędzie twarze. „Zwiędłe, małe twarzyczki, jak figi, jakichś panienek”. „Skorupiasta, jak stary garnek, twarz staruchy”. Tam znowu twarz mężczyzny „w barwach zakwitłej pleśnią starej cegły”. Potem twarz „dziewuchy wiejskiej”, twarz „z gębą otwartą, jak krater”. „Twarz przesłodzona, kwaskowato uśmiechniętego młodzieńca; twarze ostentacyjnie witające przechodnia zupełną swoją nicością; twarz kobiety limfatycznej, coś na kształt rumianej bułki, rozrobionej w mleku; twarze młode, stare, szczere, pozujące, proste, skomplikowane – twarze, z których każda czymś jest – albo kwiatem, albo liszajem, albo przeczuciem, albo przypomnieniem, a zawsze każda z nich jest jednym z tysiącznych wykrzywień hydry ludzkiej, każda przynosi w sobie jakąś natarczywie, nieodparcie jawiącą się zagadkę życia” – jak pisał Adam Potocki. „Spłukane jakby deszczem freskowe maski Boznańskiej rozpierają ramy swym uczuciem, przestrzeń życiem wypełniają” – według Adolfa Baslera.

Są też oczy.

Tu „kwitnące błękitem, jak dwie niezapominajki”. Tam „oczy starej baby, jak dwie złośliwe ogniące się ranki”, dalej „zielono-żabie oczy z zimnym światełkiem, a z lekka pokrwawione kaprowością”. Oczy „przezroczyste i wzniesione”, inne znów oczy uparte, mocne, „uderzające wzrokiem, jak połyskiem klingi, oczy wytrzeszczone, a bez wyrazu”. „Migające gdzieś w głębi” światełka, białka i tęczówki „nasiąknięte wilgocią” – znów Potocki.

Są też ręce.

Te bliki na paznokciach, na obudowie trzymanego w ręku lornionu. „Złożone bezwiednie”, „ręce na kolanach wsparte”, „ręce skrzyżowane na piersiach, załamane”. Są „chełpliwe ręce oparte pod bok”, „ręce pulchnie-leniwe”, „ręce spracowane i zaplecione w wypoczynku na kolanach”, „ręce bezwładnie opadłe”, „ręka sztywna, jak patyk, a niby niedbale odrzucona dla dodania sobie swobody”, „ręce na piersiach modlitewnie złożone”.

„Portret bez ręki to pojęcie fotograficzne. Cóż to za rozkosz malować rękę, zwłaszcza gdy jest piękna, sucha, żylasta, o długich palcach. Każda ręka ma swój wyraz, swój temperament i charakter. Jest ona dopełnieniem psychologicznym twarzy” – powtarza Boznańska.

Z tych detali dopiero po chwili wyłania się postać na obrazie.

Z bliska detale to jedynie wibrujące plamy.

Warto to zrobić. Odejść trzy kroki w tył. By to, na co patrzysz, nie wydawało się czystą abstrakcją.