Podstawą bytu zjadacza jest oczywiście dobry apetyt, który pozwala na regularne ćwiczenie kubków smakowych podczas obiadu i kolacji („W tym fachu każdy dzień daje tylko dwie szanse pracy w terenie i nie można ich zmarnować”). Drugim elementem jest pewna suma pieniędzy – nie za wielka, bo bogaczom łatwo grozi rutyna. Szczęśliwie Liebling spełniał oba te warunki, gdy jako student z Ameryki przyjechał w połowie lat 20. do Paryża. Później wracał tam co jakiś czas, składając w swoich kolejnych tekstach hołd francuskim restauracjom.
Zjadaczom amatorom może się zakręcić w głowie od wielości nieznanych nazw – dowiadujemy się więc, czym są „ślimaki na nocnikach” albo „pływające wyspy ciotki Marii” (zaznaczę dla porządku, że po francusku te nazwy brzmią znacznie bardziej apetycznie). Uśmiech budzi nostalgiczny ton – Liebling jest przekonany, że od końca I wojny światowej Francja doświadcza kulinarnego upadku, który rozpoczął się w momencie, gdy złośliwi i wrodzy smakoszom lekarze odkryli istnienie wątroby.
Sam autor nie bardzo się tym przejął. W dążeniu do wolności i pełni życia jadł jak dawniej, na poważnie. Konsekwencją były otyłość, zniekształcone od podagry dłonie, stopy, a nawet uszy oraz śmierć w 1963 r., w wieku 59 lat. Paradoksalnie Liebling przypomina w swojej filozofii życia miłośników ekstremalnych sportów, którzy ryzykują zdrowie dla intensywności doświadczenia. Amatorzy czytają zaś o tych ekscesach z mieszanką podziwu i przerażenia.
Czytaj także
Rzeczy przeciwko rozpaczy
—
A.J. Liebling Między posiłkami. Apetyt na Paryż
tłum. Anna Arno
Wydawnictwo Próby, Warszawa 2022, s. 192