Od kiedy towarzyszy Panu Dante?
Przeglądając ostatnio papiery, znalazłem wiersz inspirowany Boską komedią, który napisałem jako czternastolatek. Pisany Dantejską tercyną, bardzo naiwny. Czyli wychodziłoby, że Dante jest ze mną gdzieś od połowy lat 70.
Przeczytał Pan wtedy Boską komedię?
Chyba tak. Zawsze byłem niezwykle ciekawy tego, co świat uważa za trudne, i uważałem, że muszę czytać książki, których nie rozumiem. Do dzisiaj mi to zostało. Te książki, które rozumiem, mniej mnie interesują.
Pamiętam, że oglądałem też wtedy spektakl Józefa Szajny w Teatrze Studio pt. Dante. Wizja Piekła została tam połączona z doświadczeniami z obozów koncentracyjnych. To było dla mnie ogromne przeżycie.
Później zaczął Pan tworzyć pierwsze przekłady poematu Dantego, opublikował też Rzymską komedię, przewodnik po Wiecznym Mieście inspirowany Commedią.
Zżyłem się z tym dziełem. Różne wydarzenia w moim życiu przywoływały kolejne epizody z Boskiej komedii. Kiedy zaangażowałem się w problem uchodźców, przychodziły mi do głowy przedstawienia wychudzonych, wynędzniałych postaci z Dantego.
Wielu ludzi, gdy wchodzi do domu i słyszy dźwięk z telewizora, od razu wie, z jakiego serialu leci piosenka. Mój przyjaciel Renato Gabriele, wspaniały włoski poeta, ma niezwykłe skojarzenia ze scenami z mitologii – chodził bowiem do szkoły katolickiej, w której ściany wymalowane były najróżniejszymi przedstawieniami mitologicznymi. Mnie świat tłumaczy się przez Boską komedię. Nie tylko przez nią oczywiście, ale chyba przez nią najsilniej. To jest nagroda za wczesne zżywanie się z jakimś utworem, ze światem wyobrażeń w ogóle.
Ile lat pracował Pan nad przekładem Boskiej komedii?
Pierwsze pieśni w moim tłumaczeniu ukazały się w 1990 r. Teraz oddałem swój kompletny przekład, który jesienią ma wyjść w Wydawnictwie Literackim. Czyli w sumie trwało to ponad 30 lat. Ale duże znaczenie miała pandemia koronawirusa, gdy zamknięty w domu, postanowiłem wreszcie dokończyć to rozgrzebane tłumaczenie.
Doświadczony tłumacz Wiktor Dłuski pisał w „Znaku” tak: „Dzieła kiedyś już na polski przełożone tłumaczy się na nowo zwykle dlatego, że tłumacz bardzo chce to zrobić”. Pomysł na nowy przekład Comedii wynikał z niedostatków istniejących tłumaczeń czy też z tego zżycia z dziełem, z poczucia, że „bardzo chce się to zrobić”?
Chyba oba powody miały znaczenie. Pomyślałem, że jestem italianistą, poetą, czytelnikiem Dantego. A także osobą, która chciałaby stawiać sobie poważne zadania. Zbiegały się więc we mnie pewne dyspozycje, z których mogłem zrobić dobry użytek. Nie potrafiłem sobie też wyobrazić nic większego, co mógłbym zrobić jako filolog włoski. Samo tłumaczenie Boskiej komedii stało się zaś dla mnie swego rodzaju ćwiczeniem duchowym, wykonywanym może kapryśnie, z przerwami, ale dającym poczucie, że robię coś ważnego, wymagającego.