fbpx
(fot. Grzegorz, Mehring via Wikimedia Commons)
z Basilem Kerskim rozmawia Michał Jędrzejek grudzień 2015

Ten obcy, ten nasz

Jesteśmy społeczeństwem, które ma olbrzymie doświadczenia migracyjne. Od uchodźstwa politycznego do emigracji zarobkowej. Bolesnym paradoksem jest to, że doświadczenia te nie wpływają na nasze postawy.

Artykuł z numeru

Potrzeba gościnności

Potrzeba gościnności

Nie jest Pan już zmęczony pytaniami o swoją tożsamość? To rzecz intymna, a w Pańskim przypadku stała się przedmiotem publicznej dyskusji.

Trudna kwestia. Owszem, byłem nią nieco zmęczony, kiedy w 2011 r. zostawałem dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.

Radni Prawa i Sprawiedliwości z sejmiku pomorskiego protestowali przeciwko tej decyzji, twierdząc, że będzie się Pan kierował nie polską, lecz niemiecką racją stanu.

Obie strony debaty wybierały to, co im pasuje z mojej biografii. Krytycy zarzucali, że dyrektorem zostaje „Niemiec”, a nie „prawdziwy Polak”. Zwolennicy podkreślali moją europejskość, kosmopolityzm. Z tą etykietą też czułem się nieswojo. Chętnie byłbym kosmopolitą, ale kosmopolityzm jest postawą, której nie nabywa się raz na zawsze. To są kompetencje kulturowe i postawa tolerancji wymagające ciągłej pielęgnacji. Europa jest tak różnorodna, że trudno powiedzieć o sobie: dobrze ją znam, jestem Europejczykiem. Mogę tak powiedzieć o kilku obszarach: o Polsce i Niemczech, w których mieszkam od lat, czy o Francji, Włoszech i Ukrainie, które mnie żywo interesują. Poprzez spotkania z kilkoma pokoleniami imigrantów w Niemczech również kultury południowej Europy nie są mi obce. Czy to jednak wystarczy, by powiedzieć, że mam europejską perspektywę?

Teraz pytania o moją tożsamość pojawiają się rzadziej. Liczy się jakość mojej pracy i jakość instytucji, za którą odpowiadam. Mojemu zespołowi udało się zbudować w Gdańsku w Europejskim Centrum Solidarności otwartą instytucję, w której spotykają się różne biografie, różne wrażliwości historyczne. Nasza stała wystawa na temat Solidarności, powojennej historii Polski i rewolucji europejskich lat 1980–1991 cieszy się dużą akceptacją. Przychodzą do nas nie tylko obcokrajowcy, ale i całe polskie rodziny, które opowiadają sobie swoje historie. Mam wrażenie, że sukces ECS zakończył debatę na temat mojej tożsamości, choć pytania o nią mogą jeszcze powrócić. 

Urodził się Pan w 1969 r. w Gdańsku. Pana ojciec był irakijskim lekarzem, matka polską fizjoterapeutką. Dzieciństwo spędził Pan między Polską a Irakiem, by w 1979 r. zamieszkać wraz z rodzicami w Berlinie Zachodnim, gdzie chodził Pan do szkoły i ukończył studia. Od lat 90. krąży Pan między Polską a Niemcami, pisząc o kulturze i polityce obu państw. To dość szczególna wielokulturowa perspektywa.

Myślę, że coraz powszechniejsza, również w Polsce. Z pewnością u wielu osób z rodzin żyjących na pograniczu kultur – w tym u mnie – rodzi się specyficzna obsesja tożsamościowa wokół pytania: „Kim jestem, jakie doświadczenia zbiorowe i historie w sobie łączę?”.

W moim przypadku ta ciekawość kultur, które są we mnie obecne, wyraziła się w dotychczasowej drodze zawodowej. Wraz z wieloma ambitnymi, dobrze wykształconymi migrantami mojej generacji stawialiśmy sobie pod koniec lat 80. w Niemczech pytanie, jak bardzo być widzialnym w sferze publicznej. Czy podjąć pracę urzędnika, dziennikarza, publicysty, gdzie twoja obcość staje się przedmiotem zainteresowania? Czy raczej obrać drogę kompletnej niezależności od sfery publicznej – zająć się biznesem, założyć sklep, zostać lekarzem albo inżynierem? Rodzice zalecali mi ten drugi wybór.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się