fbpx
(fot. Katerina Pavlyuchkova / Unsplash)
Krystyna Skarżyńska grudzień 2015

Gościmy sercem, nie tylko jedzeniem

W siermiężnym PRL-u nasze malutkie zwykle mieszkania pełne były gości. Wpadali sąsiedzi, koledzy z pracy, przyjeżdżała zamiejscowa rodzina, znajomi z wakacji. Nierzadko oddawaliśmy własne łóżko osobom, które znaliśmy bardzo słabo (np. poznanym w pociągu). Trudno dzisiaj jednoznacznie powiedzieć, czy był to efekt braku dostępnej (finansowo i estetycznie) przestrzeni publicznej, czy motywowała nas potrzeba dawania wsparcia, a może hedonistyczna radość z przebywania z ludźmi.

Artykuł z numeru

Potrzeba gościnności

Potrzeba gościnności

Przez całe dekady gościnność była wyrazistym elementem polskiej tradycji i tożsamości, z sympatią zauważanym przez cudzoziemców. Lubiliśmy myśleć o sobie jako ludziach towarzyskich i gościnnych, a katolicka tradycja nakazuje podczas wigilijnej kolacji przygotować dodatkowy talerz dla niespodziewanego gościa, spóźnionego wędrowca i przynajmniej powtarzać, że „gość w dom – Bóg w dom”.

Dzisiaj jesteśmy jednym z najmniej towarzyskich społeczeństw Europy. Przez całą ubiegłą dekadę międzynarodowe badania Europejskiego Sondażu społecznego wykazywały, że rzadziej od nas spotykają się w celach towarzyskich z rodziną, znajomymi i przyjaciółmi tylko Cypryjczycy i Węgrzy.

Odgradzamy się od innych ludzi, gdzie tylko możemy. I nie jest to jedynie sprawa codziennego zagonienia ani pracoholizmu, bo wysokie parawany stawiamy przecież także, odpoczywając na plażach. Czyżby ludzie przestali nam być potrzebni i dlatego nie interesują nas ani oni sami, ani wspólne z nimi przebywanie? Czy niechęć wobec przyjmowania uchodźców jest także tego dowodem?

W jakiejś mierze tak, ale nie jest to ani jedyne możliwe wyjaśnienie, ani też prawidłowość odnosząca się do wszystkich Polaków. Wiadomo – w każdej sferze układania sobie życia są poważne różnice indywidualne. Przyjrzyjmy się więc pokrótce temu, jak różni badacze społeczeństwa wyjaśniają towarzyskość i gościnność oraz ich deficyty, jakie widzą konsekwencje braku kontaktów z innymi ludźmi, a także, jak różne potrzeby można realizować poprzez gościnność.

Najprostsze wyjaśnienie odwołuje się do zaproponowanego przez Ronalda Ingleharta rozróżnienia wartości materialistycznych od samoekspresji, czyli dotyczących wyrażania siebie, rozwoju swego potencjału i tożsamości. Zdaniem wielu socjologów kontakty społeczne zaspokajają postmaterialistyczną potrzebę ekspresji siebie, a w dzisiejszej Polsce wartości materialistyczne, jak np. sukces w pracy i awans ekonomiczny, są wyżej cenione niż wartości samoekspresji. Nie w pełni mnie to przekonuje, ponieważ wiadomo, że towarzyskość i gościnność nie są tylko realizacją jednej potrzeby – ekspresji siebie – ale mogą także zaspokajać inne, w tym także materialistyczne czy związane z nastawieniem na sukces życiowy. Poza tym wyniki różnych badań nad wartościami Polaków nie są spójne. Na przykład socjologowie Jadwiga Koralewicz i Marek Ziółkowski twierdzą, że „w dzisiejszej Polsce (…) ciągle dominuje orientacja »materialistyczna« czy też, inaczej mówiąc, »pragmatyzacja świadomości«. Dla Polaków najważniejszy jest zatem sukces w pracy oraz gwarancja odpowiedniego standardu materialnego”[1]. W tym samym czasie psycholog Paweł Boski w badaniu Ojczyzna a Europa[2] pokazuje, że najwięcej Polaków (68%) uznało za specyficznie polską wartość „gorące spieranie się, kłótnie w sprawach politycznych, z których niewiele wynika”, oraz „niechęć i nieufność wobec tych, którzy osiągnęli jakiś większy sukces życiowy” (60%). Trudno uznać te wartości za materialistyczne. W tym samym badaniu 39% wskazuje jako polską wartość „utrzymywanie i pielęgnowanie długoletnich, serdecznych przyjaźni”. Może więc na gościnną otwartość na innych zamyka nas nie materializm, ale nieufność wobec każdego, kogo dobrze nie znamy. Pielęgnujemy (przynajmniej niektórzy z nas) wieloletnie przyjaźnie, czasem przez dekady nie włączamy nowych osób do kręgu bliskich, bo ze starymi przyjaciółmi „znamy się jak łyse konie”; niczego nie musimy przed nimi udawać ani udowadniać. Rozumiemy się bez słów.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się