fbpx
(fot. Ł. Murgrabia)
z Henrykiem Woźniakowskim rozmawia Dominika Kozłowska

Henryk Woźniakowski: jestem spokojny o przyszłość Znaku

Nazwa „Znak” jest bardzo trafna, bo wyraża zarówno gotowość do ewolucji, niezbędnej, jeśli się chce istnieć w zmieniającym się świecie, rozumieć go i w jakimś stopniu wpływać na niego – a zarazem wyraża wiarę w istnienie trwałych etycznych i metafizycznych punktów odniesienia. Chciałbym, żebyśmy umieli tej nazwie sprostać.

Co dziś znaczy dla ciebie nazwa „Znak”?

Już w momencie kiedy zakładano wydawnictwo, starano się tę nazwę interpretować szeroko. Widać to po naszym pierwotnym logotypie, gdzie litery nazwy są umieszczone na niejednoznacznym znaku graficznym, który przypomina z jednej strony ślad pojedynczego pociągnięcia pędzla, a z drugiej strony łódź – w każdym razie jest w nim jakaś dynamika, zwrócenie się naprzód, ku przyszłości.

A zatem Znak ma być taką łodzią, arką, na której w coraz bardziej płynnej rzeczywistości mają się pomieścić wszystkie wartości wyrażone w misji miesięcznika i wydawnictwa?

Chciałbym tak widzieć nasze dzieło.

Znak od początku był ekumeniczny i otwarty na świat, zarazem jednak starał się trzymać własnej tożsamości, swojego kompasu, niezależnie od zmian zachodzących w świecie.

Określiłbym to mianem „dynamicznej stałości”. Zaglądam do pierwszego numeru miesięcznika i widzę tam tekst programowy, który, jeśli pominąć stylistykę i odniesienia do ówczesnych realiów, mógłby być napisany dzisiaj. „Z podłoża najautentyczniejszego i najpełniejszego Katolicyzmu chcemy wywieść człowieka, zdolnego dzisiejszej rzeczywistości podołać, napór jej wytrzymać i zwycięsko poddać ją sobie (…). Określając w ten sposób naszą zasadniczą postawę, ustosunkowujemy się jednak pozytywnie do szeregu dokonań poza obrębem Katolicyzmu (…) pragniemy zetknąć się z żywotnymi dziś a przekonaniom naszym krańcowo przeciwstawnymi światopoglądami, jak marksizm i neopozytywizm, nie na płaszczyźnie ślepej negacji, lecz rzeczowej wymiany poglądów”. Mamy tu wizję człowieka „wewnątrzsterownego” i sprawczego, ciekawego świata, w którym można wzbogacać się treściami pochodzącymi z innych źródeł, otwartego na dialog.

To jest oczywiście pewien ideał.

Zgoda. Chciałbym jednak, aby nie tracił on na aktualności. Należy współpracować z ludźmi, którzy wierzą w możliwość porozumienia i budowania wspólnego dobra, niezależnie od ich światopoglądu. Pojęcie znaków czasu, nowotestamentowe, ale upowszechnione i spopularyzowane dzięki dokumentom ostatniego soboru, kryje w sobie nadzieję, że możliwe jest odkrycie tego, co nas jako ludzi łączy, dotarcie do uniwersalnego sensu naszej egzystencji, który ma różne historyczne i kulturowe artykulacje, ale wyraża tę samą tęsknotę, to samo pragnienie. Znak stara się więc być taką łodzią, na którą mogą wsiąść wszyscy w sposób autentyczny przejmujący się losem człowieka.

Wierzysz zatem, że ludzie, którzy podzielają te same troski, niezależnie od religijności czy światopoglądu, mogą tak samo odczytywać znaki czasu?

Można by się odwołać przez analogię i wykraczając poza dziedzinę wyłącznie polityczną, do formuły Stommy, który mówił o „mądrości etapu”. Każdy etap dziejowy domaga się nowego opisu, ponownego zrozumienia, co jest trudne, bo zmiany przyspieszają, a rzeczywistość zyskuje na złożoności. Z dekady na dekadę poznanie staje się coraz bardziej skomplikowane, a tak potrzebne życiu syntezy – trudniejsze do wypracowania, obarczone większą niż niegdyś niepewnością.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się