fbpx
Dominika Kozłowska styczeń 2012

Lewicowe przymioty dobrego katolika

Pierwsze lata demokracji w Polsce były czasem toczenia intelektualnych debat nad wizjami państwa wyznaniowego i świeckiego. Z czasem racjonalny dialog zamienił się w wojnę na brutalne argumenty. Tymczasem intelektualne pogłębianie wiary to najlepsze narzędzie chroniące przed ideologizacją i upolitycznieniem religii.

Artykuł z numeru

Kościół. Lewica. Dialog

Kościół. Lewica. Dialog

Ostatnia dekada XX w. była dla Kościoła dobrym czasem. W pierwszych latach demokracji był on nadal niekwestionowanym autorytetem społecznym i moralnym, a także – co według mnie równie istotne – intelektualnym. Jan Paweł II publikował kolejne encykliki, które nawet jeśli – jak Veritatis Splendor czy Evangelium Vitae – wywoływały spory, to zawsze skłaniały do podjęcia intelektualnego wysiłku i dyskusji. Drukiem ukazywały się nowe książki Józefa Tischnera, który dla wielu Polaków był nie tylko legendarnym kapelanem Solidarności, znakomitym filozofem, lecz także – mówiąc współczesnym językiem – medialną gwiazdą, która potrafiła przełożyć na góralską gwarę najtrudniejsze nawet kwestie teologiczne i filozoficzne. Sekretarzem Episkopatu Polski był wówczas bp Tadeusz Pieronek, zastępując zresztą w pełnieniu tej funkcji abpa Bronisława Dąbrowskiego, który był jednym z akuszerów Okrągłego Stołu. Na łamach dzienników i magazynów – chociażby „Gazety Wyborczej” czy właśnie „Znaku” – toczyły się intelektualne spory na temat kształtu polskiej demokracji, liberalizmu, wolności, miejsca religii w życiu publicznym, roli Kościoła, w które angażowali się zarówno intelektualiści niekatoliccy, jak i katoliccy. Nawet jeżeli osoby takie jak Czesław Miłosz, Leszek Kołakowski czy Barbara Skarga stawiały niepokojące pytania, to wciąż powszechne było poczucie, że istnieje jakaś przestrzeń dialogu pomiędzy wizją państwa całkowicie świeckiego a wyznaniowego, między upolitycznionym Kościołem a Kościołem, który zupełnie odcina się od polityki.

Z początku zaangażowanie Kościoła w budowanie nowego ładu nie było traktowane jako ingerencja w politykę, lecz raczej jako kontynuacja działań z czasów opozycji na rzecz podstawowych praw człowieka, wolności i demokracji. Po raz pierwszy pytania o jego miejsce w demokratycznym państwie padły w roku 1990 w trakcie „wojny na górze”. Spór dotyczył nie tylko nauczania religii w szkołach, wprowadzonego 30 sierpnia 1990 r., a więc tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego, na mocy instrukcji MEN, lecz także udziału księży w uroczystościach państwowych, zaangażowania politycznego wyrażającego się poprzez poparcie dla konkretnych partii, a także rodzącego się wówczas projektu ustawy antyaborcyjnej. Jednym z przykładów prób wywierania bezpośredniego wpływu na politykę było powołanie Wyborczej Akcji Katolickiej – komitetu startującego w wyborach październikowych 1991 r., które słowo „katolicki” miało w nazwie! W jej kampanię zaangażowało się wówczas wielu duchownych, m.in. abp Józef Michalik. Wtedy też z ust Czesława Miłosza w maju 1991 r. padło pytanie: „czy Kościół powinien dążyć do użycia państwa jako swego narzędzia tam, gdzie w grę wchodzą najwyższe wartości etyczne. Zdawałoby się, że skoro człowiek jest istotą słabą i ułomną, odwoływanie się do jego sumienia da zawsze gorsze wyniki niż prawem obwarowane zakazy, które przynajmniej zmuszą go do unikania zła. Czy skoro jest pewien, że jego nauka o tym, jak człowiek ma żyć, jest prawdziwa, Kościół nie ma obowiązku narzucić jej ludziom i starać się tak zorganizować społeczeństwo, żeby jak najmniej oddalało się od religijnych przykazań? Z pozoru wygląda to logicznie, jednak szkody, które niesie twierdząca odpowiedź na to pytanie, znacznie przewyższają korzyści”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się