fbpx
z Markiem Beylinem rozmawia Dominika Kozłowska styczeń 2012

Historia pewnego sojuszu

W PRL-u Jerzy Turowicz czy Jacek Woźniakowski nie rozmawiali z opozycyjną inteligencją warszawską na gruncie idei lewicowych. Łączyła ich pewna wspólnota losu. Był to sojusz czysto inteligencki, sojusz ludzi, którzy mieli wspólne tematy i wspólny język. Różnice, podziały i ideologie pojawiły się później.

Artykuł z numeru

Kościół. Lewica. Dialog

Kościół. Lewica. Dialog

Zbliżenie środowisk inteligencji katolickiej i lewicowych opozycjonistów w latach 70. i 80. ubiegłego wieku nie byłoby zapewne możliwe, gdyby nie gruntowna praca intelektualna wykonana w latach 60. Odwołując się do idei II Soboru Watykańskiego, elity katolickie budowały wizję Kościoła otwartego, gotowego do dialogu ze światem. W środowisku rewizjonistów dojrzewała zaś świadomość buntu wobec istniejącego ustroju.

Gdyby powiedziała Pani wielu moim kolegom, że tworzyli opozycję lewicową, to najprawdopodobniej by się oburzyli. W gruncie rzeczy, wśród opozycji lat 70. nie było wyraźnego podziału na lewicę i prawicę. Zaczął on zanikać w kręgach niepokornej inteligencji warszawskiej już w latach 60. Esej Leszka Kołakowskiego pt. Jak być liberalno-konserwatywnym socjalistą był wyrazem osobistych doświadczeń i przemyśleń całego tego środowiska. Wówczas na filozofii, socjologii i historii Uniwersytetu Warszawskiego uprawiano właściwie normalną europejską naukę i edukację, czytano zachodnie książki, dyskutowano różne tradycje. To się skończyło w 1968 r. Wtedy ta intelektualna aktywność przeniosła się w nieporównanie mniejszej skali do różnych nieformalnych i jakoś tajnych seminariów domowych, jedno odbywało się np. pod patronatem Stefana Żółkiewskiego. Tam też czytano i dyskutowano nie tylko o socjalizmie czy totalitaryzmie, lecz także o liberalizmie, konserwatyzmie, społeczeństwach demokratycznych, idei wolności. Ten eklektyzm czy też wchłanianie pluralizmu tradycji było naturalną reakcją na monopol ideologiczny władzy.

Jednak list Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego do partii pisany był jeszcze językiem marksistowskim.

W latach 60. środowiska rewizjonistyczne były na różnym poziomie świadomości ideologicznej. Znakomicie opisuje to Andrzej Friszke w Anatomii buntu. Starsi rewizjoniści porzucili już mrzonki o autentycznej rewolucji i odnowie systemu przez marksizm. Rzeczywiście w 1964 r. Kuroń i Modzelewski odwoływali się jeszcze do marksistowskiej terminologii, aby uzasadnić konieczność przywrócenia mechanizmów demokratycznych w komunizmie. Młodsze środowisko komandosów, już w latach 60. zbuntowane przeciw systemowi, do 1968 r. chciało budować autentyczny demokratyczny socjalizm. To zresztą był język epoki, studenckie ulotki w Marcu ’68 też odwoływały się do wartości socjalizmu przeciw socjalizmowi realnemu. Ale w tym okresie komandosi przyswajali już sobie wielość polskich tradycji politycznych i ideologicznych. Myślę, że stawało się dla nich jasne, że nie da się oprzeć myślenia o demokracji na odwoływaniu się do jednej tradycji demokratycznego socjalizmu. Że ważny jest właśnie pluralizm tradycji. Trzeba jednak pamiętać, że ogromna praca nad przyswojeniem tego wielobarwnego dziedzictwa była systematycznie wykonywana na Uniwersytecie Warszawskim od schyłku lat 50. A później, gdy rodziła się polityczna świadomość tego pokolenia, generacja starszych rewizjonistów zmierzała już w stronę lewicowego liberalizmu. Marzec ’68 wyrównał te różnice, które tu grubo ciosam. Przede wszystkim dla każdego, kto był w opozycji, po Marcu i inwazji na Czechosłowację stało się jasne, że komunizmu nie da się naprawić. Trzeba szukać innych rozwiązań. Co nie znaczy, że komukolwiek śniło się zaprowadzenie kapitalizmu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się