fbpx
z bp. Grzegorzem Rysiem rozmawia Dominika Kozłowska, Mateusz Burzyk Czerwiec 2015

Nic innego się w życiu nie liczy

To stara zasada: daję, żebyś dał – ja daję ofiarę, a ty mi błogosławieństwo, pomyślność na wojnie, zdrowie, miłość od kobiety, którą chciałbym za żonę. To jest w jakiejś mierze naturalne w człowieku, że gdy nie może osiągnąć pewnych celów osobiście, to zwraca się do kogoś, kto – jeśli się mu zapłaci – może to dla niego zrobić. Chrześcijaństwo stanowi radykalne przełamanie takiego myślenia.

Artykuł z numeru

Spieniężone życie

Spieniężone życie

Czy Pan Bóg rozmiłował się w bankrutach? Na biblijnych kartach spotyka się nie tylko syna marnotrawnego, ale też Dawida, Mojżesza, Józefa – postaci, które ekonomicznie i społecznie wydawały się przegrane.

Na pewno ma do nich słabość. Jest taki fragment u proroka Izajasza, gdzie Pan Bóg przyrównuje się do matki (Iz 46, 3‒4 oraz 49, 15). Nie jestem matką, ale mam poczucie, że matka więcej uwagi poświęca dziecku, które jest słabsze. Bo kochać nie oznacza kochać po równo, a już na pewno nie w taki sam sposób. Nie każdy potrzebuje tyle samo. Uderzające, że to, o czym mówicie, powraca w Biblii jak refren: Bóg wybiera to, co małe. Małe może być jednak także przez zawinienie, a nie – dajmy na to – kondycję społeczną. Syn marnotrawny nie musiał być bankrutem, ale stał się nim w wyniku własnych działań.

Trudno jest mi jednak wchodzić Panu Bogu w rękawy i mówić, co On kocha, a czego nie, choć oczywiście historia biblijna na pewne wątki wskazuje. Wydaje mi się jednak, że ciekawsze jest co innego – mianowicie: jak wpływa na człowieka bankructwo rozmaicie pojęte – otwiera go na Boga i bliźnich – czy też zamyka? Na szczęście jest tak, że gdy człowiek dochodzi do ściany, to może ten moment przeżyć jako otwarcie na łaskę, może odkryć, że sam dla siebie nie jest samowystarczalny i że potrzebuje kogoś i czegoś więcej. Cała idea zbawienia opiera się na doświadczeniu, że znalazłem się w sytuacji, z której sam nie jestem w stanie się wyrwać.

Powiedział Ksiądz Biskup, że w odróżnieniu od innych syn marnotrawny popadł w bankructwo na własne życzenie. Czy jego postać nie zarysowuje jednych z wyraźniejszych różnic między logiką Starego i Nowego Testamentu, między prawem i miłosierdziem?

Nie, Pan Bóg jest taki sam, niezmienny. Logika, z którą wiążemy zazwyczaj Nowy Testament została po raz pierwszy pokazana w opowiadaniu o Kainie i Ablu (Rdz 4). Kain jest mordercą, Bóg słyszy krew Abla – słyszy ją, ale jej nie słucha. Udziela za to Kainowi, poprzez znamię na czole, gwarancji bezpieczeństwa. Jest wiele interpretacji tego gestu, ale jedna z piękniejszych, zaproponowana w XI w. przez Rasziego (Szloma ben Icchaka), mówi o literze Jota, czyli pierwszej literze imienia Jahwe. Bóg wypisał Kainowi swoje imię na czole! W rozmowie Boga z Kainem mamy wrażenie, że Bóg nie troszczy się o Abla, ale właśnie o Kaina, o to, jak uratować go od śmierci.

Oczywiście jest na to odpowiedź nowotestametalna, bo w Liście do Hebrajczyków czytamy, że Bóg słucha krwi Chrystusa, która przemawia głośniej niż krew Abla (Hbr 12, 24), przy czym nie jest to nic innego jak rozjaśnienie sytuacji, która sama w sobie okazuje się prowokacją – któż z nas wypisałby swoje imię na czole mordercy? To jest radykalne objawienie Boga, który jest miłosierdziem już u samego początku historii ludzkiej.

Gwarancja udzielona Kainowi od razu odsyła nas do słownictwa bankowego – gwarancji czyjejś wypłacalności. Dzięki literze Jota Kain stał się na powrót wiarygodny. Powinniśmy jednak zapytać, czy Abel musiał czekać na krew Chrystusa, by słyszalna stała się również jego własna.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się