fbpx
(fot. The Chancellery of the Senate of the Republic of Poland , CC BY-SA 3.0 PL via Wikimedia Commons)
Henryk Woźniakowski Czerwiec 2015

Człowiek najwyższej próby

Śmierć Władysława Bartoszewskiego każe ponowić pytanie o znaczenie, źródła i potrzebę autorytetu. Skąd płynie autorytet? Jaką odgrywa rolę? Czy jest możliwy w XXI w.?

Artykuł z numeru

Spieniężone życie

Spieniężone życie

Źródłem autorytetu Bartoszewskiego w Polsce i na świecie było osobiste świadectwo. Głoszone zasady i przyjęte prawdy poświadczył stawką własnego życia i wolności. Inteligencji, przezorności, pomocy przyjaciół, wielu szczęśliwym zbiegom okoliczności, a ostatecznie Opatrzności zawdzięcza to, że tę grę w dobrej sprawie i o najwyższą stawkę wygrał, mocno przykładając rękę do wybicia się Polski na wolność. Ale – jak pisał w pamiętnych strofach Karol Wojtyła – „wolność stale trzeba zdobywać, nie można jej tylko posiadać”. Wolność jednostkowa i zbiorowa jest wartością szczególnie podatną na nadużycie, demagogię i zepsucie. Autorytet pokazujący, jak pielęgnować i cenić wolność, a przestrzegający przed jej znieprawieniem, stanowi nieoceniony drogowskaz. Taką funkcję do końca czynnie i z właściwą sobie energią pełnił Władysław Bartoszewski.

Prób, przez które przeszedł jako więzień Auschwitz, żołnierz AK, redaktor konspiracyjnych pism, uczestnik Rady Pomocy Żydom, po wojnie wielokrotnie więziony przez komunistów, długoletni współpracownik Radia Wolna Europa – nie należy nikomu życzyć. Ale zwycięskie przejście przez takie doświadczenia buduje autorytet, który później staje się „głosem wolnym, wolność ubezpieczającym”. Nasuwa się pytanie: czy żywot w czasach pokoju i systemie liberalno-demokratycznym pozwala budować autorytety? I czy społeczeństwo pozbawione autorytetów może skutecznie budować i chronić swoją wolność i dobrobyt? Pozostawiam te pytania na inną okazję, powracając do świadectwa, jakie zawdzięczamy obecności Bartoszewskiego.

Był on bowiem świadkiem w dwojakim znaczeniu: nie tylko dał świadectwo wartościom, ale też był uczestnikiem burzliwych dziejów miasta i kraju, świadkiem losów wielu ludzi poddanych tej samej próbie, którym nie było dane ocalić życie. I historyczne – a ściśle mówiąc, kronikarskie – świadectwo budował Bartoszewski konsekwentnie, mając to za swoje zobowiązanie. Jego powołaniem było ocalanie pamięci o faktach, ludziach i wydarzeniach, świadczenie prawdzie na poziomie najbardziej konkretnym. Taki charakter mają jego bodaj najważniejsze trzy książki: Ten jest z ojczyzny mojej zawierająca relacje tych, którzy ratowali Żydów, 1859 dni Warszawy, czyli kronika okupowanej i walczącej stolicy, czy wreszcie Życie trudne, lecz nie nudne, przedstawiające wokół głównego wątku autobiograficznego rozległą galerię postaci i panoramę wydarzeń od lat 30. do końca 80. Notabene ten ostatni, nieco frywolny tytuł, z którego autor był bardzo dumny, dobrze pokazuje jedną z jego cech, mianowicie – nieopuszczające go poczucie humoru. Bartoszewski z szekspirowskim nieraz zmysłem łączył dramat z komizmem, jak np. wówczas gdy opowiadał o jednym Żydzie, w którego ratowaniu uczestniczył, a którego trzeba było przewieźć do innej kryjówki. Pan ten miał jednak bardzo „zły wygląd”, wobec czego zdecydowano zabandażować mu twarz i transportować jako chorego. Pojawił się jednak problem, bowiem nie dawało się owinąć przekonująco bardzo eksponowanego nosa, który zdradziecko wystawał pośród opatrunków…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się