fbpx
Henryk Woźniakowski Marzec 2015

Trzy wyjaśnienia

Nie jestem pewien, czy uda się nam z Rafałem Prostakiem uzgodnić poglądy. Nie to jednak jest celem dyskusji z prawdziwego zdarzenia, ale identyfikacja istoty problemu, odróżnienie spraw najważniejszych od drugorzędnych i, w miarę możności, wspólne zbliżenie się do – nieuchwytnej w całej swej złożoności, jednakże widniejącej na horyzoncie – prawdy.

Artykuł z numeru

Wspólnota

Wspólnota

Mam nadzieję, że temu nasza polemika służy, zwłaszcza że stawiamy sobie to samo klasyczne pytanie, czyli „jak sprawić, by każdy mógł cieszyć się równą wolnością, niezagrażająca wolności innych”. W świetle tej nadziei dorzucam zatem trzy wyjaśnienia.

Najpierw – fundamentalizm. Otóż rozumiem, że przekonania religijne mogą być „siłą predefiniującą tożsamość”. Natomiast, jak podkreślałem, posiłkując się Tischnerem i Liebertem, jeśli nie ma „wolnego przyświadczenia” tej sile, czyli wierze, jeśli nie ma naszego „tak” (zakładającego też możliwość „nie”), jeśli wolna wola nie uczestniczy w naszym odniesieniu do wiary, to wówczas, spętani religijnym przymusem, wkraczamy nieuchronnie w obszar fundamentalizmu. Po wtóre, Rafał Prostak posądza mnie o brak uznania dla praw mniejszości, które zagłuszam abstrakcją „dobra wspólnego”. Zapewne nie chcąc nudzić oczywistościami, potraktowałem rzecz zbyt skrótowo. Ma się rozumieć, że mniejszości, także religijne, posiadają prawa – takie właśnie, które nie zagrażają wolności innych. Rzecz jasna, odnośnie do zakresu tych praw zawsze będą się toczyły spory, bowiem od ustawodawcy wymaga się hierarchizowania dóbr, których nie da się do końca zobiektywizować. Trzymajmy się przykładu uboju rytualnego: czy ważniejsze są dobro zwierząt rzeźnych i wrażliwość humanitarna większości czy potrzeby i tożsamości religijne danych mniejszości? Jeśli odpowiedzi nie da się odnieść do absolutnej skali, trzeba zapytać, z jakiego punktu widzenia dane dobro jest ważniejsze. Otóż ustawodawca godzien tego miana nie może zrezygnować z punktu widzenia obejmującego konstytucyjne „dobro Narodu” czy katechizmowe „dobro wspólne”. Nawet jeśli należy on do mniejszości, o uwzględnienie praw której zabiega, domagając się – słusznie – od innych członków ciał ustawodawczych spojrzenia na daną sprawę również z punktu widzenia tejże mniejszości. Dlatego właśnie ustawodawca, który nie potrafi, a przynajmniej nie usiłuje spojrzeć z perspektywy dobra powszechnego, trzymając się tylko perspektywy partykularnej, nie ma kwalifikacji do uczestnictwa w procesie legislacyjnym. Niestety, nie brak nam takich niewykwalifikowanych legislatorów, lecz wyborcy winni dążyć do tego, by było ich jak najmniej.

Nie należy się również łudzić, że uda się kiedykolwiek wykreślić jednoznaczną granicę, poza którą uzasadnione i „bezpieczne” prawa mniejszości zmieniają się w nieuzasadnione przywileje. Ma rację Rafał Prostak: nikt z nas nie zna dokładnego przebiegu tej granicy. Natomiast nawet spoglądając na dane zagadnienie z punktu widzenia interesów mniejszości religijnej, ustawodawca nie może rozróżniać pomiędzy tymi, którzy chcą uboju rytualnego dlatego, że ich głęboka religijna tożsamość i sumienie domagają się spełnienia takiego nakazu, a tymi, których motywuje jedynie zwykła potrzeba przynależności, i – jak chciałby mój polemista – otoczyć szczególnymi względami tych pierwszych. Wymagamy od ustawodawcy, aby – uwzględniając tam, gdzie się da, prawa mniejszości – ich zakres uzależniał od szerokich społecznych konsekwencji. Ponownie wracamy zatem, chcąc nie chcąc, do perspektywy „dobra Narodu” czy „pokoju społecznego”, które są abstrakcją jedynie w słowach, zaś w społecznym żywiole stają się zespołem bardzo konkretnych rozwiązań prawno-instytucjonalnych.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się