fbpx
fot. Beata Zawrzel/Reporter
Henryk Woźniakowski październik 2020

Henryka Wujca życie godziwe

Przywykliśmy szukać prawdy o człowieku w jego słabościach, mrokach, upadkach. Nie chcemy wierzyć albo nudzą nas postacie nazbyt dobre, integralne, czynem potwierdzające wierność deklarowanym przekonaniom. Nawet Norwid, tęskniący za tymi, którzy mają „tak za tak a nie za nie, bez światło-cienia” łączył to z tęsknotą za przynoszącym zapewne ulgę udręczonej głowie „bez-myśleniem”. A jednak są ludzie, jakże nieliczni, wokół których – ma się wrażenie – jest tylko światło. Do takich postaci zaliczał się Henryk Wujec.

Artykuł z numeru

Wiesław Myśliwski. Słuch absolutny

Czytaj także

Henryk Woźniakowski

Czterdzieści lat minęło…

Być może ci, którzy go lepiej znali, wypatrzą jakąś rysę. Może za dużo brał na siebie i nie wszystkim zadaniom sprostał. Może zajęty sprawami publicznymi za mało czasu poświęcał najbliższym – nie wiem, mogło tak być. Jednak w pierwszych o nim wspomnieniach powtarza się jak refren przekonanie, że Wujec był człowiekiem, który nie miał, po prostu nie mógł mieć wrogów, a nawet krytyków, że nie sposób było go nie lubić i nie szanować, że jego szlachetność była najwyższej i najautentyczniejszej próby. I nie są to tylko czcze słowa w myśl sentencji, że de mortuis nil nisi bene.

Społecznik, opozycjonista, polityk

Henryk należał do tej wąskiej grupy osób, których do życia publicznego nie pchnęły kalkulacja polityczna, ambicja, pieniądze, potrzeba rozgłosu czy inne, jakże ludzkie i powszechne, motywy. Podobnie jak innych współpracowników KOR-u, a potem działaczy pierwszej Solidarności pchnęły go do działania silny instynkt moralny, opór wobec jawnej niesprawiedliwości i przemocy, potrzeba pomocy pokrzywdzonym i słabym, którymi byli robotnicy ze strajkujących w 1976 r. i pacyfikowanych zakładów Ursusa i Radomia. Ale już wcześniej, w latach 60., udzielał się w warszawskim KIK-u, w niezależnych klubach dyskusyjnych i seminariach, brał udział w protestach i strajkach marca ’68. Wówczas jeszcze chciał być fizykiem i dzięki nauce docierać do prawdy o rzeczywistości. Jednak spotkanie z Jackiem Kuroniem i wydarzenia roku 1976 były przełomem, obrona represjonowanych stała się dla Wujca pierwszorzędnym zadaniem. Rychło zresztą sam stał się jednym z nich, karnie zwolniony z pracy, wielokrotnie zatrzymywany przez milicję, dwukrotnie ciężko pobity przez esbeckie bojówki podczas wykładów TKN w mieszkaniu Kuronia. Brał udział w słynnej pierwszej głodówce protestacyjnej w kościele św. Marcina w Warszawie w maju 1977 r., współzakładał i współwydawał drugoobiegowego „Robotnika”, bodaj najważniejsze pismo rodzącej się opozycji solidarnościowej, tworzył mazowiecką Solidarność i pełnił w niej różne funkcje, w stanie wojennym został internowany, a potem dwukrotnie aresztowany – odsiedział w internacie i więzieniach trzy lata. Po wyjściu wrócił do działalności we wciąż zdelegalizowanej Solidarności, uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu, był sekretarzem Komitetu Obywatelskiego, której to funkcji brutalnie pozbawił go Lech Wałęsa. Ale Wujec nie chował urazy – gdy kilka lat później Wałęsa stał się obiektem lustracyjnej nagonki, bronił go z wielką energią. W wolnej Polsce był posłem przez trzy kadencje jako członek i współzałożyciel kolejno ROAD, Unii Demokratycznej i Unii Wolności, w gabinecie Jerzego Buzka był wiceministrem rolnictwa i to jedyna jego funkcja rządowa.

Wujec uczestniczył więc czynnie w polityce, ale z temperamentu i zamiłowania pozostał społecznikiem.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się