Być może ci, którzy go lepiej znali, wypatrzą jakąś rysę. Może za dużo brał na siebie i nie wszystkim zadaniom sprostał. Może zajęty sprawami publicznymi za mało czasu poświęcał najbliższym – nie wiem, mogło tak być. Jednak w pierwszych o nim wspomnieniach powtarza się jak refren przekonanie, że Wujec był człowiekiem, który nie miał, po prostu nie mógł mieć wrogów, a nawet krytyków, że nie sposób było go nie lubić i nie szanować, że jego szlachetność była najwyższej i najautentyczniejszej próby. I nie są to tylko czcze słowa w myśl sentencji, że de mortuis nil nisi bene.
Społecznik, opozycjonista, polityk
Henryk należał do tej wąskiej grupy osób, których do życia publicznego nie pchnęły kalkulacja polityczna, ambicja, pieniądze, potrzeba rozgłosu czy inne, jakże ludzkie i powszechne, motywy. Podobnie jak innych współpracowników KOR-u, a potem działaczy pierwszej Solidarności pchnęły go do działania silny instynkt moralny, opór wobec jawnej niesprawiedliwości i przemocy, potrzeba pomocy pokrzywdzonym i słabym, którymi byli robotnicy ze strajkujących w 1976 r. i pacyfikowanych zakładów Ursusa i Radomia. Ale już wcześniej, w latach 60., udzielał się w warszawskim KIK-u, w niezależnych klubach dyskusyjnych i seminariach, brał udział w protestach i strajkach marca ’68. Wówczas jeszcze chciał być fizykiem i dzięki nauce docierać do prawdy o rzeczywistości. Jednak spotkanie z Jackiem Kuroniem i wydarzenia roku 1976 były przełomem, obrona represjonowanych stała się dla Wujca pierwszorzędnym zadaniem. Rychło zresztą sam stał się jednym z nich, karnie zwolniony z pracy, wielokrotnie zatrzymywany przez milicję, dwukrotnie ciężko pobity przez esbeckie bojówki podczas wykładów TKN w mieszkaniu Kuronia. Brał udział w słynnej pierwszej głodówce protestacyjnej w kościele św. Marcina w Warszawie w maju 1977 r., współzakładał i współwydawał drugoobiegowego „Robotnika”, bodaj najważniejsze pismo rodzącej się opozycji solidarnościowej, tworzył mazowiecką Solidarność i pełnił w niej różne funkcje, w stanie wojennym został internowany, a potem dwukrotnie aresztowany – odsiedział w internacie i więzieniach trzy lata. Po wyjściu wrócił do działalności we wciąż zdelegalizowanej Solidarności, uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu, był sekretarzem Komitetu Obywatelskiego, której to funkcji brutalnie pozbawił go Lech Wałęsa. Ale Wujec nie chował urazy – gdy kilka lat później Wałęsa stał się obiektem lustracyjnej nagonki, bronił go z wielką energią. W wolnej Polsce był posłem przez trzy kadencje jako członek i współzałożyciel kolejno ROAD, Unii Demokratycznej i Unii Wolności, w gabinecie Jerzego Buzka był wiceministrem rolnictwa i to jedyna jego funkcja rządowa.
Wujec uczestniczył więc czynnie w polityce, ale z temperamentu i zamiłowania pozostał społecznikiem.
Dlatego zaraz po zakończeniu pracy w rządzie i w parlamencie angażował się w niezliczone inicjatywy społeczne w kilku różnych dziedzinach. Pracował w Towarzystwie Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, które było – i pozostaje – jednym z ważnych filarów rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw a także sektora organizacji pozarządowych w Polsce. W Fundacji dla Polski realizował program rozwoju produktów lokalnych, założył i prowadził Polską Izbę Produktu Regionalnego i Lokalnego. Działał w radzie konsultacyjnej Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy. Angażował się jako tutor w Szkołę Liderów. Przewodniczył Stałej Konferencji Ekonomii Społecznej oraz Forum Polsko-Ukraińskiemu, współzakładał Komitet Obywatelski Solidarności z Ukrainą. Przewodniczył radzie Fundacji Forum Dialogu Między Narodami prowadzącej m.in. oryginalne programy przywracania pamięci o żydowskich mieszkańcach dziesiątków polskich miast i miasteczek. Był członkiem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej i Rady Fundacji Auschwitz-Birkenau. W okresie kadencji prezydenckiej Bronisława Komorowskiego pełnił funkcję jego doradcy ds. społecznych. Tę niekompletną listę należałoby uzupełnić o interwencje i pomoc w różnych mniejszych i większych konkretnych sprawach. Sam doświadczyłem jej, kiedy organizując wespół z prezydencką kancelarią międzynarodową konferencję o konfliktach pamięci i pojednaniu w Europie natknąłem się na opór jednego z ważnych urzędników, który w ostatniej chwili postanowił wykazać się „decyzyjnością”, wysuwając absurdalne żądania zmiany formatu spotkania, liczby uczestników etc. Na szczęście szybka interwencja Henryka i jego autorytet pomogły przełamać te kancelaryjne gry o prestiż.