fbpx
fot. z archiwum Karola Tarnowskiego
z Karolem Tarnowskim rozmawia Mateusz Burzyk, Dominika Kozłowska luty 2017

Nie zawsze trzeba wygrywać

Moja filozofia wiary i Boga znacznie bardziej bazuje na pytaniach i braku definitywnych rozstrzygnięć, na samym otwarciu na wymiar metafizyczny i religijny niż na formułowaniu odpowiedzi.

Artykuł z numeru

Islamofobie

Islamofobie

Mateusz Burzyk, Dominika Kozłowska: Urodził się Pan krótko przed wojną, w 1937 r., w rodzinie ziemiańskiej o korzeniach arystokratycznych. W jaki sposób zapamiętał Pan czas powojenny: utratę dóbr, deklasację i reformy społeczne wprowadzone przez komunistów?

Karol Tarnowski: Pamiętam ostatni obiad w dworze w Chorzelowie, dziedzicznej posiadłości rodziny mojego ojca. Patrzyłem przez okno na niebieskie niebo i miałem przeczucie, że to może być pożegnalny posiłek. Nie wiem, skąd wzięła się we mnie ta myśl. Miałem osiem lat, gdy musieliśmy porzucić dwór. Wiedzieliśmy, że zbliża się front wschodni, a my jesteśmy przeznaczeni do wywózki. Wyjechaliśmy do Zakopanego do Domu pod Jedlami, rodzinnej posiadłości mojej matki Wandy Pawlikowskiej, zanim do wsi wkroczyły wojska. Może dzięki temu nie miałem poczucia, że nasze dotychczasowe życie diabli wzięli.

 

Dom pod Jedlami był jedynym miejscem, które ocalało z wojennej pożogi. Dwór w Chorzelowie został spalony, majątek rodziny Pawlikowskich w Medyce – znacjonalizowany.

To prawda. A w Domu pod Jedlami przez całą wojnę mieszkała moja babka Wanda Pawlikowska i toczyło się tam w miarę normalne życie. Po wojnie chodziłem tam do szkoły podstawowej i muzycznej. A kiedy w 1949 r. wyjechaliśmy do Krakowa, zaczął się dla nas zupełnie nowy etap. Szybko wszedłem w świat uczniowski, a za sprawą mojego brata Jacka Woźniakowskiego, który był już w „Tygodniku”, również i w inteligencki. Nie miałem więc czasu na tęsknotę za światem ziemiańskim. Poza tym, koniec końców, do tego życia ziemiańskiego i tak bym się nie nadawał. W tamtym czasie w ogóle nie myślałem więc o Chorzelowie. Nie czułem żalu ani resentymentu. Takie uczucia pojawiły się dopiero później. Zdałem sobie sprawę, że dla mojego ojca utrata domu była wielką traumą; pamiętam moment wręczenia mu przez przywiązaną do rodziny osobę z dawnej służby krzyża z nadpalonego dworu – było to bardzo przejmujące. Poza tym docierało do mnie stopniowo poczucie niesłychanego barbarzyństwa, związanego z tą, jak pisze Andrzej Leder, „prześnioną rewolucją”.

 

A Pańscy rodzice? Jak sobie poradzili z rewolucją społeczną, która tak głęboko zmieniła ich życie?

Przeżyli to wzorowo. Pozycja materialna zmieniła się radykalnie, mimo że mój ojciec ciężko pracował na utrzymanie naszej rodziny. Mieszkaliśmy wtedy w wynajętym w Krakowie mieszkaniu, z siostrą Bora-Komorowskiego w charakterze współlokatorki. Popołudniami rodzice starali się prowadzić życie towarzyskie i intelektualne. Nie odczuliśmy więc zmiany stylu społecznego – owszem, nie była to już ta sama jakość i liczba spotkań jak we dworze, ale jednak rodzice zachowali dawne rytuały i wartości.

 

Jacek Woźniakowski, Pański przyrodni brat, był od Pana o 17 lat starszy.

Moja mama Wanda Pawlikowska miała 42 lata, gdy przyszedłem na świat. Byłem najmłodszy z całego rodzeństwa. Miałem jeszcze dwie siostry, przyrodnią Kasię z małżeństwa z Henrykiem Woźniakowskim, i starszą o trzy lata Gabrielę. Niestety, Gabriela zmarła z powodu zakażenia dyfterytem w 1943 r. Pamiętam poczucie osamotnienia po jej śmierci, choć dziś jej samej już dobrze nie pamiętam. Rodzice nie mieli poczucia, że trzeba się zaopiekować młodszym dzieckiem, które również przeżywa stratę. Poczułem się wtedy trochę odrzucony. Potem przyjęliśmy żydowską dziewczynkę, która się ze mną wychowywała, i ona zapełniła miejsce po siostrze. Jej prawdziwe nazwisko brzmiało Metzendorf. Rodzice załatwili jej metrykę chrztu i fałszywe papiery – odtąd nazywała się Marysia Kopczyńska. Byłem z nią blisko również w Zakopanem i bardzo byliśmy zżyci. Po czym nagle zjawił się jej ojciec, który ocalał z Zagłady. Natychmiast zabrał ją do Izraela. Znów w brutalny sposób zostałem oddzielony od bliskiej mi osoby. Dopiero wiele lat później odbudowaliśmy nasze więzi.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się