Mateusz Burzyk: Współczesna filozofia włoska czerpie z wielu różnych źródeł: zarówno z Półwyspu Apenińskiego (antycznego Rzymu z jego kulturą filozoficzną i prawną, chrześcijaństwa i humanizmu doby Odrodzenia), jak i z zagranicy – przede wszystkim z filozofii niemieckiej i francuskiej. Które z tych źródeł są dla Pani najważniejsze?
Donatella Di Cesare: Ważny jest dla mnie zwłaszcza włoski humanizm, ze wszystkim, co za sobą pociąga. To wielkie dziedzictwo włoskich miast. Humanizm naucza wartości tego, co ludzkie: historii, prawa, języka – w skrócie: cywilizacji rozumianej jako współżycie polityczne. To bardzo włoskie słowo, choć oczywiście pierwotnie łacińskie. Uważam, że Giambattista Vico to w najwyższym stopniu filozof cywilizacji. Mimo że uznany był już wszędzie, we Włoszech długo pozostawał outsiderem, obcym nawet w swoim Neapolu, jakby na dowód bolesnej i rozdzierającej ambiwalencji kultury włoskiej w stosunku do samej siebie i własnej tradycji. Od zawsze fascynowała mnie wstrząsająca nieaktualność Vica. Z właściwą sobie wizjonerską energią i profetycznym tonem badał bezkresne starocie przeszłości, aby wejrzeć w bardziej odległą przyszłość. Wyczuwał atak, który uruchomiły nauki empiryczne, i odpierał go, broniąc historii, osłaniając wyobraźnię, odwołując się do języka, do poezji. Gromadził wszystkie dyscypliny humanistyczne w jeden projekt, ten z Nauki nowej, gdzie, wbrew arogancji nowożytnych, nakreślił mapę „świata ludzkiego”, jedynego, który mogą poznać istoty ludzkie, bo to one go stworzyły i tworzą. „Świat ludzki” jest światem politei, rządzenia miastem.
Vico jest moim ulubionym filozofem, choć niewątpliwie moja formacja intelektualna była niemiecka. Motywowana z pewnością hermeneutyką filozoficzną, długo poświęcałam się badaniu idealizmu oraz studiom nad Humboldtem i epoką Romantik.
Została Pani wykształcona – dzięki okresowi spędzonemu w Heidelbergu i kontaktowi z Hansem-Georgem Gadamerem – w duchu hermeneutyki filozoficznej. Nie należy ona dzisiaj do najbardziej popularnych nurtów filozofii. Co znajduje w niej Pani inspirującego?
Będę szczera – nie ufam modom, zwłaszcza w filozofii. Wiele zawdzięczam Gadamerowi, który był moim mistrzem i przez długi czas towarzyszył mi dzień po dniu. Byłam przyzwyczajona do poruszania się jedynie w obszarze historyczno-filozoficznym, ale on nauczył mnie myśleć samodzielnie. Dyskutowaliśmy o aktualnych problemach. Początkowo skłaniałam się do opinii innych, on mi przerywał, mówiąc: „Ja chcę usłyszeć, co pani o tym myśli!”. Czytaliśmy też razem teksty Platona i Arystotelesa – oczywiście w oryginale. Opowiadał, że to sposób lektury i interpretacji, których nauczył się od Heideggera. I to jest właśnie dla mnie hermeneutyka.
Muszę dodać, że wiele, bardzo wiele zawdzięczam też dekonstrukcji Derridy, brałam udział w licznych kursach poświęconych tej tematyce. Wydaje mi się, że to była radykalna hermeneutyka, wspaniała Destruktion – powtarzając za Heideggerem – metafizyki. Poza tym powracanie do tematów żydowskich zawsze mnie bardzo inspirowało. Jednak po śmierci Derridy wiele spraw się zmieniło. Pojawiło się też pewne ograniczenie praktyki dekonstrukcyjnej, która nie potrafiła opisać polityki inaczej niż poprzez paradoksy. Mój powrót do Włoch zbiegł się ze zbliżeniem do stanowisk Giorgia Agambena i Roberta Esposita, z którymi mam wiele wspólnego. Sadzę, że myśl włoska jest obecnie jednym z najbardziej obiecujących nurtów w filozofii kontynentalnej.