Czytałem wywiad, którego udzielił Pan „Gazecie Wyborczej” tuż przed wojną, gdy Rosja i Władimir Putin uznali samozwańcze republiki z Doniecka i Ługańska. Przewidział Pan, że Putin wejdzie z wojskiem w głąb Ukrainy, i był tą perspektywą przerażony. Co zaskoczyło Pana w dalszym przebiegu wypadków?
Zaskoczyło mnie, że agresja została przeprowadzona w tylu kierunkach jednocześnie i że Kijów stał się od początku celem numer jeden. Dzięki Bogu taki plan nie był niespodzianką dla ukraińskiego wojska, które już dawno przygotowało solidną obronę stolicy. Chyba za mało interesowałem się sposobami, w jakie prowadzi się działania militarne w ostatnich dziesięcioleciach. Rosyjska strategia zakładała, że desant komandosów zajmie główne lotnisko stolicy, na nim wylądują samoloty z uzbrojeniem i kolejne jednostki wojskowe, które zajmą budynki rządu i pałac prezydenta, po czym wywieszą rosyjską flagę i ogłoszą, że wojna już się skończyła, a oni ją wygrali.
Rosji nie udało się zrealizować tego planu.
I idzie jej coraz gorzej. To było więc przyjemne i radosne zaskoczenie, zobaczyć, jak dzielnie broni się ukraińska armia, choć wszyscy wiemy, że nie stać jej, by działać równie skutecznie w każdym miejscu. Dlatego musimy uciekać się do taktyki, by dopuszczać Rosjan głębiej, a potem odcinać ich od dostaw i unieszkodliwiać w mniejszych grupach.
Przeciwnik działa jednak bezpardonowo: atakuje cywilów, niszczy nasze miasta i ich infrastrukturę, z teatrami i szpitalami włącznie. To może trwać w nieskończoność, a chodzi mu o nasz ból i doprowadzenie do momentu, w którym Ukraina powie: przestańcie już, zgadzamy się na wasze warunki.
W rozmowie z „Wyborczą” mówił Pan, że Ukraina została opuszczona przez sojuszników. Od rozpoczęcia agresji przez Rosję wiele się jednak zmieniło. Jak ocenia Pan to dzisiaj?
Jest lepiej, dostajemy broń i wsparcie wywiadowcze, lecz to za mało. Jestem pewien, że gdyby w Ukrainie była nawet symboliczna, ale fizyczna obecność jakichś wojskowych jednostek, czy to z USA, czy z Wielkiej Brytanii, nie doszłoby do rosyjskiej agresji.
Każda wypowiedź zachodnich polityków, którzy zapewniali, że nie wyślą do nas swoich żołnierzy, musiała cieszyć Putina.
On odbierał to jako komunikat, że może robić, co chce.
Przebudzenie Zachodu przyszło za późno.
W pewnym sensie jeszcze do niego nie doszło. Widząc sukcesy Ukraińców w obronie, Zachód powinien w końcu przejąć inicjatywę i przejść od taktyki unikania do taktyki groźby. Przestać mówić, czego nie będzie robić, i zacząć stawiać warunki.
Dużą zasługę w obronie Ukrainy ma prezydent Wołodymyr Zełenski. Wiem, że nie był Pan jego sympatykiem. Czy te pierwsze tygodnie wojny zmieniły Pana ocenę? W naszym kraju Zełenski zyskał ogromne uznanie. Nie przesadzę, mówiąc, że wielu Polaków chciałoby mieć takiego prezydenta.