***
Po reportażu Don Stanislao, emitowanym w tym tygodniu na antenie TVN24, gorącym tematem w Polsce stała się rola, jaką w tuszowaniu skandali seksualnych odegrał kard. Stanisław Dziwisz. W mediach powtarza się, że jego nazwisko pojawia się w raporcie nt. McCarricka blisko 50 razy. Znacznie mnie jest jednak kontekstów, w których były sekretarz Jana Pawła II zostaje wymieniony. Dominuje jeden: chodzi o wysłany przez McCarricka do Dziwisza list, który okazał się decydujący dla ostatniego awansu Amerykanina. Nie ma w raporcie żadnych nielegalnych czy gorszących działań, na których Dziwisz zostałby przyłapany. Trudno robić też sensację z faktu, że McCarrick zwracał się do niego zdrobniale per „Monsignor Stan” czy „Monsignor Stash”. Po prostu znali się od 1976 r., kiedy Wojtyła był ze swym asystentem w podróży po USA w związku z trwającym tam wówczas Międzynarodowym Kongresem Eucharystycznym.
Raport potwierdza jednak, że Dziwisz należał do wąskiej „grupy trzymającej władzę” w Kościele katolickim. Był wśród zaledwie kilku najlepiej poinformowanych ludzi w Watykanie, a pozostałe osoby tej wierchuszki traktują uzyskane przez niego z prywatnego w zasadzie listu informacje bardzo poważnie. Widać też, że McCarrick był świetnie zorientowany, oficjalnie adresując list tylko do sekretarza papieża; raczej nie zrobił tego przypadkowo. Nie wiemy, co dokładnie stało się dalej i jakie zakulisowe działania podjęto. Czy Dziwisz przejął się tym, co przeczytał, łatwo uwierzył w niewinność Amerykanina i ignorując zdrowy rozsądek i procedury, w których kandydatura McCarricka wcześniej przepadła, poczuł się zobligowany do udzielenia mu wsparcia? To byłaby bardzo życzliwa interpretacja. Czy może w „interwencji” Dziwisza kryły się jakieś interesy i kolesiostwo, co podpowiadałaby surowsza względem niego perspektywa?
W swoim komentarzu po publikacji raportu na ważną, choć niezaskakującą, rzecz zwrócił uwagę ks. Isakowicz-Zalewski. Przypadek z listem McCarricka dowodzi, że Stanisław Dziwisz rzeczywiście odgrywał rolę filtra, który pewną korespondencję przed oczy papieża dopuszczał, inną nie. List broniącego się McCarricka tak, a np. te informujące dwa lata później o przewinach abp. Juliusza Paetza już nie.
Wyjaśnienie związków kard. Dziwisza z największymi skandalami seksualnymi Kościoła jest nieodzowne. Pytanie, jak tego dokonać. Abp. Stanisław Gądecki stwierdził po reportażu TVN24, że powstać musiałaby w tym celu komisja watykańska. Z jednej strony to rozsądne, bo tam są – jeśli są, bo Dziwisz mający status szarej eminencji mógł nie zostawiać śladów po swojej działalności w archiwach (nawet w raporcie widać, że próbował je zacierać sugerując, by amerykański nuncjusz zachował kopię listu od McCarricka, ale usunął z niego jego nazwiska jako adresata) – dokumenty, ale z drugiej strony w głosie przewodniczącego KEP słychać tę samą nutę co zawsze: sami spraw badać nie będziemy. Myślę, że na to właśnie liczył kardynał, oświadczając, że jest „za” powołaniem komisji analizującej jego sprawę. Liczył mianowicie, że komisja taka nie powstanie lub prześliźnie się po temacie. A może nawet, że uwierzymy mu na słowo, gdy w oświadczeniu dla agencji ANSA stanowczo zaprzeczył zarzutom stawianym mu w reportażu.
Jeśli jednak polskiemu Kościołowi jakkolwiek zależy na ratowaniu resztek wiarygodności, powinien znaleźć drogę do zbadania tych budzących ogromne wątpliwości tematów, koniecznie z udziałem osób świeckich i niezależnych.
Polskie społeczeństwo jest dziś jednak tak podzielone, że wyłonienie do tego konkretnych i budzących ogólne zaufanie nazwisk będzie niezwykle trudne.
Kard. Dziwisz nie jest zresztą jedyną postacią w polskim Kościele, której należy się przyjrzeć. Jednak od niego warto zacząć, bo przez lata pełnił w tej strukturze funkcję głównego rozgrywającego i może być kluczem do rozpracowania trwającego w niej „układu”.
***
Bohaterem opublikowanego przez Watykan raportu jest nie tylko Theodore McCarrick, ale także cały mechanizm podejmowania decyzji w Kościele – i to w trakcie czterech pontyfikatów: od Pawła VI do Franciszka. Nie przekonuje mnie w związku z tym twierdzenie George’a Weigla, że McCarrick wszystkich oszukał: media i świeckich, braci w biskupstwie oraz papieża. Z raportu widać, że struktura oparta o kurie i nuncjatury nie działa i domaga się gruntownych reform. Że biskupi proszeni o zbadanie sprawy bagatelizują te polecenia i nie przekazują pełnych informacji. Że w papieskich urzędach pojawiają się przecieki (w raporcie nie ustalono, od kogo McCarrick dowiedział się o wątpliwościach co do swojej kandydatury), że panuje między nimi słaba komunikacja i że krótka jest ich pamięć (to m.in. dlatego kolejni papieże mogli po części nie zdawać sobie z tej tykającej za oceanem bomby). Że personalne znajomości biorą górę nad procedurami.
To urzędy, które nie dowierzają ofiarom, ale z hierarchami obchodzą się jak z jajkiem i są w stanie przyjąć za wiarygodne wyjaśnienie każde ich słowo. Są systemowo niewydolne.
Ten raport na pewno może pełnić funkcję edukacyjną i ostrzegawczą wobec wszystkich pracowników kurii i biskupów. Komunikat, jaki wysyła nim Franciszek brzmi mniej więcej tak: nie róbcie głupot, bo to wyjdzie na jaw, nie ma wyjątków, nie będzie dłużej krycia, upubliczniamy. Dla Kościoła i samego papieża to dziś kwestia być albo nie być, tzn. że od rozwiązania trwającego kryzysu zależy przyszłość katolicyzmu. Jakkolwiek by się to Polakom nie podobało, raport, choć nadwyręża autorytet Jana Pawła II, to pracuje jednocześnie na rzecz odbudowy zaufania do Kościoła powszechnego. Pytanie jednak, czy ten dokument stanowić będzie wyjątek, czy zapowiada nową jakość, a więc czy doczekamy się kolejnych i czy upublicznione zostaną poprzednie, np. ten dotyczący Marciala Maciela Degollado.
***
Raport potwierdza w końcu absolutnie kluczową rolę zgłaszających swoje krzywdy ofiar, ich adwokatów oraz opinii publicznej i mediów. Bez odwagi i determinacji do składania bolesnych świadectw nic by się w Kościele nie zmieniło. Pojawiające się wobec duchownych wątpliwości pozostałyby – tak jak ws. McCarricka na etapie Jana Pawła II – nieznajdującymi potwierdzenia pogłoskami. Kluczowe znaczenie dla oczyszczenia Kościoła ma więc stwarzanie struktur i atmosfery, które pozwolą pokrzywdzonym mówić. Ponadto potwierdza się, że wywieranie presji, zainteresowanie opinii publicznej i mediów działa na kościelną maszynę jak paliwo. Sama z siebie nie jest ona w stanie ruszyć. Jeśli więc chcemy w Polsce wyjaśnienia gorszących spraw, wierni – i nie tylko oni – muszą się tego głośno domagać.