fbpx
Dominika Kozłowska październik 2015

Feminizm po feminizmie

Aktualna odsłona ruchu feministycznego zaczęła się w Polsce od sal wykładowych. Wyjeżdżające na początku lat 90. na zagraniczne stypendia studentki i doktorantki przywoziły do kraju egzotycznie jeszcze u nas brzmiące feministyczne teorie dotyczące literatury, psychoanalizy, socjologii oraz nowe odczytania historii.

Artykuł z numeru

Po feminizmie

Po feminizmie

Mimo że na Zachodzie teologia feministyczna i feminizm katolicki zaczęły się dynamicznie rozwijać wraz z tzw. feminizmem drugiej fali, zbiegającym się w czasie z obradami II Soboru Watykańskiego, a zatem już w latach 60. XX w., zmiany te nie wywarły większego wpływu na polski Kościół. Nawet po 1989 r., kiedy zniknęły formalne bariery uniemożliwiające swobodną wymianę idei, na katolickich uczelniach z trudem można było odnaleźć wykłady na temat feminizmu, gender czy queer. Chyba że chodziło o tzw. nowy feminizm Jana Pawła II – z feminizmami tworzonymi oddolnie, wyzwolonymi z ram ortodoksji i niepodporządkowanych zasadom politycznej poprawności, zbieżny przede wszystkim w nazwie.

Feministyczna i genderowa perspektywa w ostatnich latach stała się elementem polityki głównego nurtu. Również w Polsce doczekaliśmy się postulowanych przez feministki instrumentów prawnych (parytety, polityki równościowe) oraz kobiet u szczytów władzy. Jednak być może z owoców feministycznej pracy najbardziej skorzystały superwomen i celebrytki, a los tzw. zwykłych kobiet, na co dzień wykonujących słabo płatne zawody związane z tradycyjnymi rolami opiekuńczo-wychowawczymi, jak np. pielęgniarka, albo walczących o alimenty dla samotnie wychowywanych dzieci, wciąż odmienił się w niewielkim stopniu. Ważne, że polskie feministki, jak np. Agnieszka Graff czy Kazimiera Szczuka, podnoszą dziś przede wszystkim właśnie te problemy. To sprawia, że feminizm może przestać funkcjonować jedynie jako styl życia dobrze wykształconych mieszkanek większych miast.

Cztery lata temu podjęliśmy w „Znaku” temat Kto się boi feminizmu?, zwracając uwagę, że emancypacja po polsku przebiega pod hasłem „Nie jestem feministką!”. Feminizm, jak mówi Eva Illouz w rozmowie otwierającej najnowszy Temat Miesiąca, to „być może jedyny ruch, którego nazwa spotyka się z odrzuceniem grupy będącej przecież szczególnym adresatem jego walki o równość i wolność”. Dzieje się tak, ponieważ droga do zbudowania bardziej sprawiedliwych i równościowych warunków rozwoju kobiet i mężczyzn prowadzi nie tylko przez zmiany na rynku pracy czy w ośrodkach władzy, ale również przez krytyczne spojrzenie na sposób funkcjonowania instytucji rodziny. „Dlatego – wyjaśnia Illouz – feminizm powinien móc zaoferować jednocześnie politykę emancypacji i miłości, w której heteroseksualne relacje zostaną zrekonstruowane, począwszy od samych podstaw”. Bo przecież podział rodzinnych zadań wiąże się z miłością: „przygotowuję posiłek, prasuję i sprzątam nie dlatego, że jestem służącą, ale dlatego, że cię kocham, a ty kochasz mnie” – dodaje Illouz. Wcale nie ułatwia sprawy – wręcz przeciwnie.

Skutkiem ubocznym wieloletnich zaniedbań – nieobecności feministycznej – i szerzej: genderowej – refleksji w dyskusjach katolickich jest brak narzędzi intelektualnych, pozwalających dotrzeć do sedna problemów z płcią i jej kulturową, społeczną, religijną i polityczną reprezentacją oraz wzbogacić zachodzące zmiany o oryginalne chrześcijańskie wątki. Skutkuje to strategią totalnego odrzucenia i odmowy podjęcia dyskusji na temat zmian w obrębie tzw. tradycyjnego modelu rodziny przez (z reguły męskich) katolickich przedstawicieli. Zmiany te, rzecz jasna, tak czy inaczej zachodzą, kłopot polega jednak na tym, że polski katolicyzm (nie tylko hierarchowie, ale też spora część pozostających pod ich wpływem wiernych) pozostaje wobec nich bezbronny.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się