fbpx
Widok na kamieniołomy w Rummu, fot. Kazimierz Popławski
fot. Kazimierz Popławski
Kazimierz Popławski październik 2015

Estonia po rosyjsku

Jeśli w Europie mówi się o Estonii, to najczęściej w kontekście dwóch tematów – o niesamowitym sukcesie modernizacji kraju albo o licznej mniejszości rosyjskojęzycznej. Ta pierwsza kwestia sprawia, że niewielki kraj nadbałtycki jest wynoszony pod niebiosa. Natomiast niemal każda wzmianka o mniejszości złowieszczy wojnę. Między tymi dwoma skrajnościami jest mniej spektakularne, ale prawdziwe codzienne życie.

Artykuł z numeru

Po feminizmie

Po feminizmie

Moje podróże do Estonii mają swoją historię – od dekady co roku tam wyjeżdżam, przysłuchuję i przyglądam się ludziom, najczęściej w stolicy.

W Tallinnie mieszka 435 tys. mieszkańców. Trochę mniej niż w Gdańsku, trochę więcej niż w Szczecinie. Są porty, plaże, widok na morze, jest hanzeatycka historia, są zabytki, blokowiska. W estońskiej stolicy głosy rozkładają się jednak trochę inaczej. Gdyby zapomnieć o gremialnie przybywających tutaj turystach, przede wszystkim z Finlandii, wówczas na ulicach niemal naprzemiennie słychać język estoński i rosyjski. Są oczywiście dzielnice, gdzie przeważa estoński, są też okręgi głównie rosyjskojęzyczne – jak chociażby Lasnamäe, której estetykę i skład etniczny kształtowała polityka sowiecka. Jest też kosmopolityczna enklawa – Vanalinn, a więc Stare Miasto, gdzie latem przebywają głównie turyści.

Moje ulubione miejsce na przemyślenia to Linnahall. Miejska hala widowiskowa z widokiem na morze zbudowana w czasach sowieckich. Typowa architektura poprzedniej epoki – morze szarego betonu i setki stopni. (Dokąd miały zaprowadzić te schody?) Widać stąd Patarei – dawne koszary i więzienie, widać też porty, monument Maarjamäe, plażę na Piricie, wieżę telewizyjną i bloki na Lasnamäe. Nie sposób natomiast dostrzec już letniej rezydencji Kadriorg zbudowanej dla ukochanej Katarzyny przez cara Piotra Wielkiego zaraz po pozbawieniu Szwedów Inflant (początek XVIII w.).

Niemal całe stołeczne wybrzeże, będące jednocześnie północną granicą miasta, zostało zagospodarowane przez Rosjan – albo w czasach carskich, albo sowieckich. Tak samo sowietyzacją dotknięta została północ Estonii – umiarkowaną krańce zachodnie, całkowitą wschód: Haapsalu w piątej części, Tallinn pół na pół, Narwa właściwie całkowicie. W kraju rosyjskojęzyczni stanowią ok. 30% ludności – są to głównie Rosjanie, ale także Ukraińcy, Białorusini, Ormianie, a nawet Finowie czy Polacy.

Śledząc niektóre analizy i doniesienia, można odnieść wrażenie, że obie społeczności są sobie obce, a mieszkańcy przygranicznej Narwy czekają na potknięcie tallińskiego rządu, by wrócić na łono sowiecko-rosyjskiej ojczyzny.

Gdy siedziałem kiedyś na Linnall, słyszałem, jak miejscowe dzieciaki rozmawiają – estońskojęzyczne po estońsku, rosyjskojęzyczne po rosyjsku, i wszystkie, żeby się między sobą porozumieć, po angielsku. Czy między Estończykami i rosyjskojęzycznymi jest taki „angielski” most, nić porozumienia i fundament pod jedno społeczeństwo pozbawione barier językowych, ideologicznych, politycznych i ekonomicznych?

 

Rummu – spotkanie sowietów z NATO

W położonej kilkadziesiąt kilometrów na południowy zachód od Tallinna niewielkiej miejscowości Rummu w czasach sowieckich działał zakład karny i w jego granicach kamieniołomy. Po odzyskaniu przez Estonię niepodległości dla ogromnej tiurmy zabrakło „gości”, a tym samym robotników. Płot otaczający popadające w ruinę budynki więzienne został podwyższony o drut kolczasty, a zapomniane wyrobisko stopniowo zapełniło się wodą. Teraz lazurowe wody sztucznego jeziora i otaczający je księżycowy krajobraz przyciągają setki turystów. W tym roku lato w Estonii było wyjątkowo chłodne, toteż znalazło się niewielu amatorów kąpieli i skoków do wody z górnych pięter wystającego ponad lustro wody budynku. Ze żwirowej hałdy rozciąga się przepiękny widok na lasy i łąki, a kompleks więzienny i chruszczowki w „wolnej” części Rummu nie przestają intrygować. W tej „wolnej” części miejscowości w ciągu ostatnich trzech dekad zmieniło się niewiele. Bloki być może trochę poszarzały, a na miejscowym magazinie o nazwie „Duett” wisi nieco wyblakły banner polskiego czołowego producenta wędlin. W środku towary głównie rosyjskie, ale też estońskie, ukraińskie, czeskie. Sama nazwa sklepu odnosi się być może do składu etnicznego miejscowości, bo jak mówi właściciel i ekspedient w jednej osobie, „Estońcy i Ruskie tutaj pół na pół”. Po sąsiedzku leży wieś Ämari, która również wydaje się należeć do kategorii „pół na pół”. Kilka szarych bloków, a za nimi dawne lotnisko sowieckie, gdzie dziś lądują natowskie myśliwce patrolujące bałtycką przestrzeń powietrzną.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się