fbpx
Olga Gitkiewicz (fot. Anna Liminowicz)
Olga Gitkiewicz grudzień 2021

Między regałami

W bibliotece nauczyłam się wybierać. Z czegoś rezygnować, jakiś tytuł przedkładać nad inny, nie oceniać książki po okładce, czekać.

Artykuł z numeru

Przyjemność w czasie niepokoju

Czytaj także

Olga Gitkiewicz

Gitkiewicz: Posłuchaj, jak brzmi miasto

Na złą drogę pierwszy raz zeszłam w bibliotece. Drugi i kolejny prawdopodobnie też.

W podstawówce np. nie chodziłam na wagary, nie musiałam. Uciekałam na tzw. lekcje biblioteczne. Omijałam fizykę, omijałam geografię, siedziałam w ciepłej bibliotece szkolnej i oprawiałam książki albo przygotowywałam gazetkę tematyczną o bohaterkach powieści dla dziewcząt. Bibliotekarka, do której mówiliśmy „pani Basiu”, chętnie usprawiedliwiała mi nieobecności i dzięki temu jakoś przetrwałam tych osiem lat.

W tym czasie poznałam zresztą inne wypożyczalnie, najpierw te najbliżej domu.

Przez rzędy półek coraz śmielej przesuwałam się do działu z książkami dla dorosłych. Za pierwszym razem byłam pewna, że ktoś mnie zatrzyma, odbierze te nieodpowiednie dla wieku tytuły. Co tam mogło być?

Jakiś kryminał z serii z jamnikiem, Brontë i Dostojewski. Ale nie. Nawet przy Kompleksie Portnoya, nawet przy Malowanym ptaku nikt nie zwracał uwagi na mój PESEL, nikt mnie nie pouczał.

Samodzielnie uczyłam się więc nawigować między regałami z literaturą piękną argentyńską i czeską, francuską i węgierską. Zaglądałam na skromną półkę z nowościami, ale szczególnie lubiłam regał z książkami dopiero co oddanymi, żeby sprawdzać, co jest w obiegu, podejrzeć, co czytają inni.

To w bibliotece nauczyłam się wybierać. Z czegoś rezygnować, jakiś tytuł przedkładać nad inny, nie oceniać książki po okładce, czekać.

Z czasem wszystkie wypożyczalnie, z których korzystałam, zlały mi się we wspomnieniach w jeden wielki ciąg grzbietów i szufladek, ale niektóre biblioteki pamiętam wyraźniej: wojewódzką na wrocławskim Rynku, gdzie w czytelni popołudniami uczyłam się do kolokwiów, wydziałową na Koszarowej, gdzie w przeszklonym akwarium można było po prostu realizować cele towarzyskie w otoczeniu książek, z czego skwapliwie korzystałam. Właściwie najbardziej pamiętam zapach: uniwersalny zapach nagrzanych od słońca drobinek kurzu wirujących między półkami.

Od kilku lat miewam spotkania autorskie w bibliotekach, i są to spotkania najgorsze. Powinnam coś mówić, być w kontakcie, ale wodzę wzrokiem po półkach, chciałabym wstać, podejść i pooglądać, tymczasem muszę się skupiać na pytaniach – najczęściej znakomitych, bo rzadko zdarzają się osoby tak wnikliwe i tak świetnie przygotowane jak lokalne bibliotekarki i bibliotekarze. A jednak oczy uciekają mi w stronę regałów, czasem bardzo nowoczesnych, świetnie zaprojektowanych, lecz też wciąż jeszcze zbyt często pamiętających czasy papierowych katalogów.

Według GUS-u w Polsce jest niecałych 8 tys. bibliotek publicznych, dwie trzecie działa na wsi. Jedna piąta Polaków regularnie wypożycza książki.

Biblioteki to jedne z najbardziej równościowych miejsc, niezależnie od tego, gdzie się mieszczą: każdy może tu przyjść, każdy może się zapisać, wypożyczyć książki, poczytać na miejscu aktualną prasę albo posiedzieć na spotkaniu dyskusyjnego klubu książki.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się