Norweski pisarz Jon Fosse zadebiutował jako 24-latek w 1983 r. zbiorem nowel Raudt, svart (Czerwone, czarne), lecz trzy lata później opublikował pierwszy tomik poezji Engel med vatn i augene (Anioł z wodą w oczach) i od tamtego momentu systematycznie, co kilka lat, powraca do czytelników z kolejnymi zbiorami. W Polsce o wydawanie jego prozy bardzo dobrze dba ArtRage, poezję możemy podczytać zaledwie z jednego tomu, który ukazał się pod koniec ubiegłego roku w Biurze Literackim.
Zbiór nosi tytuł Pies i anioł – taki jak opublikowana w 1992 r. książka poetycka Fossego, lecz stanowi antologię poezji autora ukazującej się na przestrzeni lat. Czytałam tę poezję pierwszy raz z początkiem roku, pomagała mi w poszukiwaniu ciszy, której bardzo wtedy potrzebowałam. Wracam do niej w cieplejsze miesiące, zaczyna mi wybrzmiewać w głowie razem z dźwiękami jednego z moich ulubionych albumów For Now I Am Winter (2013) islandzkiego wokalisty Ólafura Arnaldsa. Muzyka Północy. Melancholijna opowieść o osamotnieniu, poczuciu pustki, być może o depresji, subtelnie jednak dająca nadzieję na światło, na narodziny czegoś nowego. Choć niepokojąca, miejscami rozedrgana, przynosząca otulenie i spokój.
Trudno mówić całościowo o poezji, którą poznało się tylko w subiektywnym wyborze tłumaczki, te przeczytane fragmenty – oczywiście w dużym uproszczeniu – układają mi się w nieco podobną opowieść do tej, którą dźwiękami snuje Arnalds.
W utworach Fossego z lat 80. i 90. sporo jest dramatyzmu, emocjonalnej szarpaniny z samym sobą, innymi ludźmi i ze światem. „To on teraz potrzebuje pomocy / On noszący w sobie durne słowa / które nigdy nie wyrażą tego / co myśli i czuje” – czytamy o małym chłopcu, który jest jedną z figur powracających w całej twórczości pisarza. Czy to niedojrzały młodzieniec, czy wizja siebie z przeszłości, przywracająca wspomnienia, z którymi trzeba się zmierzyć?
Sporo miejsca w tych wczesnych tekstach zajmują trudności relacyjne: „Zbliżają się do siebie ale żadne nie widzi / drugiego, jakby mogli po prostu się minąć”. Powraca niepewność – nie wiadomo, czy kobieta „tak ładnie ubrana w szarości” zaraz nie zniknie, a wraz z nią także on, mały chłopiec. Zdaje się, że świat jest w ciągłym ruchu, wszystko wręcz drga: „tylko znikasz i znikasz / jesteś tam w tym / znikającym ruchu”. Podmiot nieustannie napotyka ściany i ograniczenia, nie może wyjść ku otwartej przestrzeni, która przecież go otacza.
Dojrzalsza poezja przynosi więcej kontemplacji. Jest oszczędniejsza, minimalistyczna, surowsza. To w niej rodzi się cisza, która przynosi ukojenie i odsuwa na dalszy plan dotychczasowe zmagania. Strach dostrzeżony w oczach kobiety już nie przeraża, nie sprawia, że podmiot ucieka, lecz ma w sobie akceptację i zrozumienie, może się mimo wszystko uśmiechnąć i otrzymać to samo w zamian. Może sobie pozwolić na zatrzymanie, może spokojnie płynąć po morzu: „płyńmy wzdłuż brzegu / gdzie wzgórza i drzewa oddychają równo / a niebo gładzi nas po włosach”. Może chłonąć otaczającą go przestrzeń. A ta przestrzeń to zarówno pejzaże natury: morze, góry, jedynie pojedyncze domy, zwykle osadzone gdzieś w oddali, jak i żywioły: wiatr, deszcz, sztorm.