fbpx
OEI editör Lisa Robertson, Baudelairefraktalen Fotograf: Cecilia Grönberg fot. dzięki uprzejmości Wydawnictwa Lokator
OEI editör Lisa Robertson, Baudelairefraktalen Fotograf: Cecilia Grönberg fot. dzięki uprzejmości Wydawnictwa Lokator
Ilona Klimek-Gabryś marzec 2025

Miejsce szczerości

„Ale dziś ciepło”, „Chyba zbiera się na deszcz”, „Jaki silny wiatr” – tego typu teksty przydają się, gdy nie wiemy, jak zacząć rozmowę.

Artykuł z numeru

Zostaw alkohol, chodź tańczyć

Marzec, z pogodą jak w garncu, dostarcza zwykle wielu takich pretekstów. Rozmowy o pogodzie, czyli small talki, zwykło się uważać za rodzaj krótkich, niezobowiązujących pogawędek na nieistotny temat. Kanadyjska awangardowa poetka Lisa Robertson (ur. w 1961 r.) zupełnie odwraca to myślenie, czyniąc z pogawędkowego tematu wątek główny. Pogoda jako coś, co dotyczy wszystkich, staje się dobrym pretekstem, żeby odpowiedzieć o ludzkim doświadczeniu osadzonym w szerszym kontekście społeczno-kulturowym.

Bodźcem do stworzenia tomu Pogoda był sześciomiesięczny pobyt poetki na rezydencji artystycznej w Cambridge w 1999 r. Zapewne zainspirował ją tamtejszy klimat, charakteryzujący się dużą wilgotnością i zmiennością pogody. W zamierzeniu Robertson miał to być projekt site-specific, czyli sztuki ściśle zintegrowanej z miejscem, w którym się znalazła. Poetka jednocześnie stała się baczną obserwatorką natury i prowadziła studia nad strukturą retoryczną angielskich opisów meteorologicznych. Równolegle czytała Hezjoda oraz XVIII- i XIX-wieczne prace dotyczące opisu zjawisk pogodowych. Poszukiwania intelektualne splatały się z intensywnym doświadczeniem rzeczywistości.

I tak też dzieje się podczas lektury jej tomu, który jest zarówno wyzwaniem myślowym, jak i wyzwalaczem emocji.

Poetka próbuje porządkować to, co zmienne, o czym świadczy konstrukcja pierwszej części zbioru, wyznaczana przez zwyczajny bieg dni tygodnia. Rezydencja w C_ zaczyna się od niedzieli i kończy na sobocie, a każdemu z dni odpowiadają dwa teksty o odmiennych formułach: prozy poetyckiej i wiersza białego. Fraza jest raz ujarzmiana, raz puszczana wolno. Raz skondensowana, raz rozwlekła. Skoncentrowana na szczególe, który szybko rozpływa się w większej całości, by pozostać nieuchwytnym. Robertson rozważa, czym jest wiara, a czym szczerość, ale też testuje granice języka, np. bawiąc się zaimkiem wskazującym „tu”. Druga część, czyli Wersy z ganku, składająca się z dziewięciu krótkich wierszy pokazuje, że ostatecznie pozostają jedynie migawki rzeczywistości: „Ganek odpina każde słowo / od tego, od tego co mówię: a te słowa / być może w lipcu są niczym”.

Poetka w swoich tekstach eseistycznych poświęconych sztuce używała liczby mnogiej, podpisując się jako Biuro Miękkiej Architektury. Ta forma kobiecej podmiotowości powraca również w Pogodzie („dama, przemawiająca do ludzi ruchem własnego umysłu, jest zawsze mnoga”), by podważyć sztywne granice między literaturą a teorią, wyobraźnią a rzeczywistością. „Dzień to nasz dom. Słowa to cielesne przewody. Opis dekoruje” – piszą we wstępie.

Podmiotki poszukują kobiecej wspólnoty, która będzie mogła wystąpić przeciwko zdominowanej przez mężczyzn awangardzie.

Znakomity jest fragment, w którym wśród kłębiących się chmur i prześwitów przywoływane są po imieniu bezkompromisowe kobiety takie jak np. Mary Wollstonecraft, Emily Dickinson, Olympe de Gouges, Ti-Grace Atkinson… „Poza jednym dużym prześwitem i kilkoma mniejszymi. I jeden raz w chmurach. Dni piętrzą się na nas. Gdzie jest nasz gniew. I cienie ciemniejsze od jasnej części i ciemniejsze u góry niż na dole. Ale ciemniejsze na dole niż u góry. Dni piętrzą się na nas. Gdzie jest Ti-Grace”. Pogodę warto czytać na głos. Wybrzmiewa wówczas w pełni, a konstruowane w tekście obrazy zaczynają wirować jeszcze intensywniej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się