Prosta historia to na pierwszy rzut oka najbardziej nietypowa pozycja w bogatym dorobku mistrza filmowego surrealizmu. W migotliwym, demonicznym uniwersum twórcy Mulholland Drive zostajemy zazwyczaj osieroceni z logiki, pozbawieni aksjologicznej orientacji. Ten sam Lynch, który zdążył nas przyzwyczaić do braku konwencji oraz wszechobecnego poczucia niepokoju, tym razem postawił na delikatność, jasność i formalny spokój. To film do tego stopnia „nielynchowski”, że po premierze zastanawiano się nawet, czy istnieje drugi reżyser o tym samym imieniu i nazwisku co David Lynch! Nie bez przyczyny amerykański twórca określił ekranizację opartej na faktach wielotygodniowej odysei Alvina Straighta mianem najbardziej „eksperymentalnego filmu”, jaki kiedykolwiek zrealizował. Prawda jest jednak taka, że ta prosta konstrukcja narracyjna staje się tutaj pretekstem do prześwietlenia niezwykle złożonej, chwilami wręcz traumatycznej topografii uczuć i pamięci. A to z pewnością motywy iście „lynchowskie”.
Podobnie jak w przypadku Człowieka słonia (1980), Lyncha tym razem również zainteresowała opowieść biograficzna. W Prostej historii filmowiec czerpie garściami z niezwykłej podróży 73-letniego rolnika z Laurens w stanie Iowa, weterana wojennego, który w 1994 r. przejechał na kosiarce spalinowej 240 mil (blisko 400 km). Alvin Straight – sam będąc już nie w pełni sprawnym, podupadłym na zdrowiu starszym człowiekiem – pragnął odwiedzić swojego starszego brata po wylewie, mieszkającego w Wisconsin. Całą drogę mężczyzna pokonał w sześć tygodni, przemieszczając się z prędkością 5 mil, czyli 8 km/h (!). Ten wysiłek połączony z olbrzymią konsekwencją protagonisty przemienił się w symbol prawdziwej kontestacji. W świecie, w którym liczą się głównie postęp i prędkość, Alvin Straight wyrusza w drogę na własnych, „żółwich zasadach”. Skupia się on przede wszystkim na „mobilności wewnętrznej” własnej duszy, introspekcyjnym i terapeutycznym wymiarze podróżowania.
Jak pisał w Widnokręgu Wiesław Myśliwski: „Najciężej jest ruszyć. Nie dojść, ale ruszyć. Dać ten pierwszy krok. Bo ten pierwszy krok nie jest krokiem nóg, lecz serca. To serce najpierw rusza (…)”. Postać Alvina Straighta w interpretacji nominowanego do Oscara Richarda Farnswortha ma w sobie coś z „czułego kowboja”, samotnego jeźdźca, który wyrusza w stronę zachodzącego słońca po to, aby rozliczyć się z bolesną przeszłością i ogromnym poczuciem winy. Inspirująca przypowieść Lyncha zachwyca tak autentycznością, jak mitologicznym rozmachem. Autorowi Twin Peaks udaje się osiągnąć rzecz właściwie niemożliwą: kosiarka spalinowa staje się bardziej epicka od niejednego ultrazmechanizowanego pojazdu.
PS: Film Lyncha wyrósł z prawdziwej historii, ale obrodził kolejnymi. W 2016 r. grupa pięciu mężczyzn wychodzących z kryzysu bezdomności przejechała na minitraktorkach 1700 km – z Jaworzna do Lisieux we Francji. Wzruszony reżyser przesłał im filmowe pozdrowienie, przypominając wedyjską mądrość: „Świat jest moją rodziną”.