„Nawet jeśli nasze przyjaźnie i znajomości nie przetrwają próby czasu, dzięki pamięci pozostaną z nami na zawsze. Pamięć to główny temat mojego filmu” – wyznał mi w rozmowie Pablo Berger, reżyser Psa i Robota, na dzień przed zdobyciem Europejskej Nagrody Filmowej za najlepszy film animowany w 2023 r. Autorska adaptacja powieści graficznej Sary Varon odznacza się z jednej strony wizualną prostotą (klasyczna animacja 2D), z drugiej zaś – złożonością w warstwie nawiązań do historii X Muzy (Czarnoksiężnik z krainy Oz, filmy „niemych geniuszy” z Charliem Chaplinem, Busterem Keatonem i Jacques’em Tatim na czele, bogata praca Studia Ghibli i Hayao Miyazakiego). Bergera interesuje zarówno pamięć jako ogólny fenomen, jak też pamięć kina i popkultury. Co ciekawe, dzieło Hiszpana równie dobrze ilustruje teraźniejszość i związane z nią – na wpół uświadomione – „egzystencjalne odosobnienie”. Parafrazując słynne słowa Wittgensteina: „Granice moich czterech ścian wyznaczają granice mojego świata”.
W animowanym świecie Psa i Robota tytułowy czworonóg, który często bywa przez nas traktowany niczym lekarstwo na ludzką samotność, staje się pełnoprawnym obywatelem nowoczesnej metropolii na kształt Nowego Jorku. Pies nie spotyka się z innymi zwierzętami, a wieczory spędza przede wszystkim na kanapie przed odbiornikiem TV. Nie wygląda ani na wyjątkowo smutnego, ani na nieszczęśliwego – ten stan ograniczenia się do własnego mieszkania jest dla niego czymś zupełnie naturalnym, stałym i powtarzalnym. W życiu bohatera następuje jednak novum: zaciekawiony telewizyjną reklamą, decyduje się zainwestować w zakup „technologicznego towarzysza”. Uroczy robot nie ma być pomocnikiem kuchennym czy domowym „ogarniaczem czystości”, lecz kompanem miejskich wypraw, zabaw i tańców. Tym samym pies odnajduje motywację (a może raczej pretekst), aby wpuścić do swojego życia sporą dawkę słońca i świeżego powietrza. Co innego, że pies niekoniecznie zdaje sobie sprawę, jakimi prawami rządzi się codzienność poza jego dziuplą i do jakiej katastrofy ta niewiedza może go doprowadzić…
Nie od dziś wiadomo, że „odosobnienie” i „samotność” są dla siebie jak dwie siostry, ale niekoniecznie bliźniacze. Różnica pomiędzy tymi pojęciami zasadza się na ważnym egzystencjalnym przesunięciu.
Od perspektywy zewnętrznej (ile jest osób wokół nas?) przechodzimy do perspektywy wewnętrznej (czy czujemy się źle z brakiem towarzystwa?). Odosobnienie jest rodzajem „widzialnej izolacji”, samotność zaś – jak pisał w odniesieniu do myśli Sørena Kierkegaarda Karol Toeplitz – „to brak bliższych, miłosnych, przyjacielskich, towarzyskich więzi z ludźmi; dotkliwe odczuwanie pustki wywołanej przez ten brak (…), co wyraża się często słowami, iż »jest się samotnym w tłumie«”.