A nie uważa Ksiądz Profesor, że trzeba by się w tej kwestii cofnąć jeszcze o 100 lat, do I Soboru Watykańskiego, który skonsolidował władzę papieską?
Możemy się cofać do bardzo różnych momentów historycznych. Do cesarza Teodozjusza, jeśli chodzi o relacje państwo–Kościół. Do Lutra w kontekście rozumienia władzy w Kościele albo interpretacji sakramentów. Do Kanta i do oświecenia w kwestii współczesnego pojmowania moralności. Pytań jest dzisiaj co niemiara. Widząc konieczność „wymyślenia” Kościoła katolickiego na nowo, na różnych poziomach sporu trzeba sięgać twórczo do innych doświadczeń dziejowych z jego dwutysiącletniej historii.
Jak w praktyce mógłby wyglądać podział władzy w Kościele?
Chodziłoby m.in. o obejmowanie przez świeckich ważnych kościelnych stanowisk, a w ten sposób o rozbicie jednolitej władzy biskupa. Zanim jednak zreformujemy władzę biskupów w diecezjach, musimy stworzyć nowy model zdecentralizowanego Kościoła globalnego i nowy model papiestwa. Problem polega na tym, że papież Franciszek rozpoczął proces reformy, który dziś jest uśpiony. Obecny biskup Rzymu ma już 84 lata i coraz częściej mówi się o jego ewentualnym następcy.
Zmiana „od dołu” nie wystarczy – dla konsekwentnej reformy potrzebna jest też zmiana „od góry”. Widzą to Niemcy, którzy mają problem z wypracowaniem właściwego modelu podziału władzy w ramach drogi synodalnej, ponieważ zbyt daleko idące zmiany mogą być blokowane przez Watykan. Dlatego – jak to ujął abp Victor Manuel Fernández, nazywany „teologiem Franciszka” – istotą dokonującej się rewolucji powinna być „demitologizacja papiestwa”. Ona już się dokonuje. Obecny papież nie mieszka w Pałacu Apostolskim, lecz w Domu św. Marty. Sądzę, że proces „demitologizacji papiestwa” będzie kontynuowany.
Projekt „demitologizacji” czy wręcz „odbóstwienia” papieża to zwłaszcza w Polsce ogromne zadanie.
Tak. Przy czym nie chodzi o to, by papież był „swojakiem”, żeby np. sam sobie nosił teczkę i sam odbierał telefony, lecz o przeprowadzenie dogłębnej zmiany w Kościele. Jej zapleczem intelektualnym jest dziś niemiecka teologia katolicka, którą reprezentują kard. Walter Kasper czy kard. Reinhard Marx. Chodzi o to, co dobrze wyraził nieżyjący już kard. Carlo Maria Martini: Kościół katolicki powinien nadążać za współczesnością, nadrobić dwustuletnie opóźnienie. Powracamy jednak do pytania: jak przeprowadzić leczenie Kościoła, aby pacjent je przeżył?
Wiele pomysłów reformatorskich spotyka się też z silną reakcją obronną w Kościele – niektórzy mówią o „jałowym biegu” sporów między tzw. progresistamii tradycjonalistami, w których wszystkie większe reformy są neutralizowane.
Niewątpliwie pojawia się też ruch oporu wobec zmian. Prosty przykład: w 2018 r. amerykańscy biskupi opracowali dobry model rozliczania biskupów oskarżonych o dokonywanie i ukrywanie czynów pedofilskich – w komisjach mieli uczestniczyć także ludzie świeccy po to, aby uniknąć sytuacji, w których biskupi sądziliby samych siebie. To byłby ważny krok w stronę stworzenia bezstronnych instytucji i odzyskania wiarygodności w społeczeństwie. Zwłaszcza że poprzedni projekt walki z pedofilią w Kościele amerykańskim został w dużym stopniu skompromitowany. W tzw. Karcie z Dallas z 2002 r., ogłaszającej zasadę „zero tolerancji” dla pedofilii, amerykańscy hierarchowie ostatecznie usunęli dyskutowany wcześniej zapis pozwalający badać działania biskupów, a twarzą całej reformy był nie kto inny jak kard. McCarrick… W 2018 r. wprowadzono już dobre rozwiązania, ale tym razem włączenie świeckich zablokował Watykan. Znów więc odezwał się scentralizowany Kościół przeszłości.
Droga oczyszczenia nie wiedzie prostą ścieżką. Jaką rolę mają tu do odegrania ludzie świeccy: zwłaszcza osoby pokrzywdzone i media badające te sprawy?
Powiedziałbym, że jest to rola kluczowa. Gdyby nie świeccy, nic w ostatnich dekadach by się nie zmieniło. Najbardziej spektakularny przykład to seria publikacji na temat molestowania w Kościele na łamach „The Boston Globe”, co przedstawiono później w filmie Spotlight. Przypomnijmy, że pierwsze raporty na ten temat w USA ukazały się w latach 80. XX w., ale nacisk na Kościół był wtedy za mały. Tylko w tych krajach, gdzie pojawiają się zdeterminowani ludzie i media gotowe opisać tę sprawę, mamy do czynienia z reakcją w łonie instytucji kościelnych.
W jakim miejscu w takim razie jesteśmy w walce z pedofilią w Kościele?
Doszło do przełomu, jeśli chodzi o regulacje prawne i szybkość działania Watykanu. Od 2019 r. biskup czy przełożony zakonny może szybko stracić swoje stanowisko – na pewno wpływa to na to, że hierarchowie obawiają się dziś tuszowania takich spraw. Jest to jednak w moim przekonaniu na razie kwestia strachu, a nie rzeczywistej zmiany mentalności.
Osób poszkodowanych będzie teraz mniej, ale pozostaje problem tego, jak dokonać rzetelnej oceny zdarzeń z 2 poł. XX w. i początku XXI w. Znane nam przykłady nadużyć seksualnych pochodzą głównie z krajów Zachodu. Wciąż niewiele wiemy np. o tym, co się działo w Kościołach w Azji i w Afryce. Tak więc przed nami, jak sądzę, wciąż fala ujawniania kolejnych skandali z przeszłości oraz niełatwa praca nad zmianą mentalności i odzyskaniem wiarygodności przez Kościół.
A jak to wygląda w Polsce?
Myślę, że znamy wciąż jedynie wierzchołek gór y lodowej. Będziemy poznawać kolejne przypadki molestowania seksualnego przez duchownych. Proszę zwrócić uwagę, jak niewiele wiemy o drugiej – obok dzieci – grupie pokrzywdzonych, czyli tzw. bezbronnych dorosłych. Chodzi tu o osoby niepełnosprawne fizycznie i intelektualnie, ludzi ubogich lub pozostających w zależności służbowej względem swoich przełożonych – kleryków, nowicjuszy, nowicjuszki, młodych księży, siostry zakonne. To będzie druga puszka Pandory, nie mniej przerażająca. Poznałem osobiście kilkadziesiąt takich osób, które mówiły mi, że zostały w Kościele wykorzystane seksualnie.
Kwestia „bezbronnych dorosłych”, skrzywdzonych w polskim Kościele, to ukryta bomba, która tyka i prędzej czy później wybuchnie.
Ta sytuacja w pewnym stopniu dotyka i rani wszystkich, którzy są w Kościele. Porządnych księży, którzy zbierają ciosy za przewiny swoich współbraci w kapłaństwie, i zwykłych wiernych, dla których te rewelacje są często ogromnym wstrząsem. Co się stanie w takiej sytuacji z przekazem wiary, który oparty jest w dużej mierze na – dziś podważonym – zaufaniu do Kościoła?
Przypomina mi się tu wiersz Herberta Longobardowie: „Ogromny chłód wieje od Longobardów”. To, co się dzieje obecnie w niektórych krajach tradycyjnie katolickich, jest niczym zmierzch Imperium Romanum. Płonące zgliszcza Kościoła w Irlandii można metaforycznie zestawić z obrazem zniszczonego przez barbarzyńców Rzymu. „Cień ich trawę przepala, kiedy zlatują w dolinę”. W pewnym sensie wszyscy jesteśmy ofiarami, bo Longobardowie niszczą nasz świat.
Kim są współcześni Longobardowie?
To sprawcy tego skandalicznego zła w Kościele. Benedykt XVI w czasie pielgrzymki do Fatimy w 2010 r. zwrócił uwagę na to, że prześladowanie Kościoła dokonuje się obecnie z jego wnętrza – działają w nim struktury zła, które go niszczą od środka.
Polska doświadcza dziś galopującej sekularyzacji. Pamiętam, jak jeszcze przed wstąpieniem do seminarium mieszkałem kilka miesięcy w Niemczech Zachodnich. Czytałem wtedy Tako rzecze Zaratustra Fryderyka Nietzschego – dzieło, w którym padają słowa o „śmierci Boga”. Dźwięczały mi one w głowie, gdy wchodziłem do monumentalnej katedry w Kolonii i widziałem, że przez większość turystów z Azji czy Europy jest ona traktowana po prostu jak muzeum. Teraz to doświadczenie coraz częściej będzie towarzyszyć nam w Polsce.
Musimy zatem poważnie przemyśleć wyzwanie ateizmu, aby – jako mniejszość w zsekularyzowanym społeczeństwie – potrafić wciąż przekazywać chrześcijańskie orędzie.
Sądzę, że możemy tu czerpać np. z włoskiego katolicyzmu, który stosunkowo dobrze sobie radzi w zachodnim modelu społeczeństwa konsumpcji i dobrobytu.
Jednocześnie powinniśmy pamiętać, że Kościół w Polsce jest tylko częścią większego spektrum. Sekularyzacja dotyczy ostatecznie mniejszości ludzkości – ok. 1,5 mld żyjących w świecie Zachodu czy w Chinach. Reszta świata przeżywa swoistą wiosnę religijną. Niedawno socjolog Peter Berger pisał o „desekularyzacji świata”. Żywiołowo rozwija się np. katolicyzm w Afryce, a trzeba pamiętać, że do 2100 r. ludność tego kontynentu może wzrosnąć trzykrotnie.
Czy nie jest jednak tak, że na tych żyznych obszarach katolicyzm ma niewiele wspólnego z tym, co my znamy pod tym mianem? Czy nie rozpowszechniają się głównie rozmaite formy religijności synkretycznej?
Zdecydowanie tak, dlatego nie mówię o żadnej szczególnej nadziei związanej z „wiosną religijną”, lecz raczej o pewnym fakcie socjologicznym: sekularyzacja nie jest prądem dominującym globalnie. Oczywiście w ramach tych religijnych przemian mogą pojawiać się zjawiska niebezpieczne, np. fundamentalizm czy fanatyzm. Najbardziej zyskują zaś grupy zielonoświątkowe (pentekostalne). To największa rewolucja w świecie chrześcijańskim ostatnich lat. Szacuje się, że wiernych pentekostalnych może być już nawet miliard – często odchodzą oni z bardziej tradycyjnych Kościołów protestanckich i z Kościoła katolickiego. Ta „rewolucja zielonoświątkowa” oddziałuje także na kształt Kościoła w naszym kraju.
Wspominał Ksiądz, że najważniejszym wydarzeniem dla Kościoła w Polsce były w tym roku niedawne protesty kobiet dotyczące prawa do aborcji. Hasła na tych manifestacjach miały niekiedy charakter antyklerykalny. Czy te protesty będą jakimś zapalnikiem przyspieszonej sekularyzacji? A może jedynie ujawniają zmianę, która już się wydarzyła?
Sekularyzacja w Polsce to nie jest kwestia przyszłości – ona dokonuje się już teraz, i to w szybkim tempie. Spójrzmy na to, jak często w dużych miastach młodzież rezygnuje z lekcji religii, jak błyskawicznie opustoszało wiele seminariów diecezjalnych i zakonnych. Manifestacje są ważne w tym sensie, że wyraźnie pokazują pewne emocje młodych ludzi. Nie jest tak, że one odsłoniły coś nowego. Udowodniły jednak wszystkim, że nie można się dłużej łudzić, iż nie ma problemu z odchodzeniem młodzieży od Kościoła.
Co jest główną przyczyną tych odejść według Księdza?
Przyczyny ateizacji młodego pokolenia mają charakter zewnętrzny i wewnętrzny. Czynniki zewnętrzne to dobrobyt, zachodni model życia, społeczeństwo konsumpcyjne, kultura masowa. Mając smartfona, uczestniczymy w globalnej popkulturze i jej treści nas jakoś kształtują. Zostawmy je jednak na boku, bo nie mamy na nie szczególnego wpływu. Wpływ mamy natomiast na czynniki wewnętrzne, takie jak utrata wiarygodności Kościoła w związku z pedofilią czy zbyt głęboki sojusz tronu z ołtarzem.
Właśnie splot religii i polityki znalazł się na celowniku młodych ludzi w czasie niedawnych manifestacji.
To prawda. Ten sojusz tronu i ołtarza to zresztą problem nie tylko obecnie rządzących, ale też wcześniejszych ekip. W Polsce od dawna istnieje chory układ, który wymaga korekty, a który teraz wydaje się szczególnie silny. On skutkuje niechęcią młodych do Kościoła jako instytucji. Oni nie chcą Kościoła, którego twarzą jest m.in. dyrektor Radia Maryja.
Fatalny jest też model nauczania religii w szkołach. To, co się dzieje na katechezie, przyspiesza ateizację poprzez banalizację religii, przedstawianie jej niekiedy na poziomie przedszkolnym. Owszem, w 24 z 27 krajów Unii Europejskiej religia jest uczona w szkole. Tylko że u nas przeniesiono do szkół publicznych model katechezy parafialnej. Uważam, że optymalny byłby model, w którym uczniowie mają
jedną godzinę wiedzy o religiach w szkole – prowadzoną przez świeckich, kompetentnych nauczycieli; a drugą godzinę o charakterze bardziej ewangelizacyjnym prowadzoną tylko dla chętnych przez katechetów w parafii. Tak jest np. we Włoszech.
Czy widzi Ksiądz wyciąganie przez Kościół jakichś wniosków z ostatnich manifestacji?
Nie, w ogóle tego nie dostrzegam. Co więcej, mam wrażenie, że w Polsce liderzy kościelni oglądają te zdarzenia tak, jak ogląda się film fabularny na ekranie telewizora; bez emocji, tak jakby ich to nie dotyczyło. Nie doszło do przebudzenia.
Niepokoi mnie też coś innego.
Zastanawiam się, co się stało w ostatnich dziesięcioleciach z sumieniami i wolnością polskich katolików. Dlaczego mamy tak niewielu ludzi świeckich, którzy byliby twórczy, samodzielni, odważni, krytyczni?
Członkowie ruchów katolickich i wspólnot modlitewnych zostali w jakiś sposób zaczarowani, nie mają zdolności do samodzielnych ocen, powtarzają jak mantrę słowa mówiące o „ataku na Kościół”. To bezsensowna zbitka, która niczego nie wyjaśnia. Więcej jeszcze: to zgoda na kościelną omertę.
Czego możemy się spodziewać w najbliższych latach? Co budzi Księdza nadzieję?
Jeśli chodzi o chrześcijaństwo globalne, uważam, że najbliższe lata muszą przynieść bardziej doprecyzowany model Kościoła zdecentralizowanego. Reforma w tej chwili się zatrzymała, a jeśli pozostanie w tym stanie uśpienia, będzie rodzić nieuchronnie napięcia. Liczę więc na to, że będzie ona kontynuowana, a jednocześnie nie doprowadzi do schizmy. Jedyne rozwiązanie dostrzegam w różnorodności doktrynalnej w ramach jednegoKościoła katolickiego. To będzie pewnego rodzaju „anglikanizacja” Kościoła, wymagająca ogromnego wysiłku, by zarazem zachować specyfikę katolickiej forma mentis.
Z kolei w Polsce moją największą nadzieję budzi ciągle żywy zmysł metafizyczny dużej części naszego społeczeństwa. Spotykam wielu ludzi, którzy posiadają w sercu i umyśle przeświadczenie o transcendencji, o czymś, co przekracza nasz świat. Doświadczam tego zwłaszcza w prywatnych rozmowach o cierpieniu, śmierci, podejściu do życia. Mam gorącą nadzieję, że ten metafizyczny zmysł w nas nie zaginie.
Grudzień 2020 r. W rozmowie wzięli udział członkowie redakcji „Znaku”: Mateusz Burzyk, Michał Jędrzejek, Janusz Poniewierski i Henryk Woźniakowski.
_
Ks. Andrzej Kobyliński
Dr hab., prof. UKSW, filozof, autor prac poświęconych relacjom nowożytności i chrześcijaństwa, etyce i współczesnym przemianom w Kościele katolickim.