„Johann 17, 24” – ktoś przeliterował wyżłobione na nagrobku odwołanie do Ewangelii według św. Jana. Nagrobna płyta z piaskowca leżała licem do ziemi przykryta grubą warstwą humusu, porośniętego darnią. Była jedną ze 170, które od ponad półwiecza utwardzały dawny plac manewrowy na tyłach Komendy Wojewódzkiej Policji w Zielonej Górze. Płytę dźwignęli we dwóch. A może jednak we czterech? Waga nagrobków potrafiła przekroczyć 100 kg, a osadzonych, którzy odbywali wyroki w miejscowym zakładzie karnym i w nagrodę za dobre sprawowanie mogli pomóc w ich odkopaniu, było właśnie czterech.
Mirosław Krzyżaniak, społecznik i emerytowany cukiernik, obrońca jeży, drzew przed wycinką i zapomnianych cmentarzy, pomyślał wtedy: „Ironia losu”. W 1966 r. płyty z poniemieckiego cmentarza Zielonego Krzyża układali za milicyjnymi budynkami z cegły właśnie osadzeni. W listopadzie 2024 r. z niskich chmur siąpiła mżawka. Wiatr, który leciał od parku zwanego smoczym, wciskał się lodowatym podmuchem pod kurtki i polary. Młodzi ludzie mocowali się z płytą, by postawić ją w pionie. Jeden palcami wyłuskał resztę ziemi i kamyków ze znaków wyrytych przez kamieniarza prawie sto lat temu.
„Jakby chciała wam coś powiedzieć” – zażartował Mirosław, widząc skrót odsyłający do ewangelicznych wersów. Chwilę później ktoś wyjął telefon, by znaleźć, co trzeba.
„Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze mną tam, gdzie Ja jestem – usłyszeli najbliżej stojący. – Aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś mnie przed założeniem świata”.
„Pasuje do nas” – ocenił jeden z osadzonych i zaczęli się śmiać. Wzięli to do siebie, ale odczytali przewrotnie: przecież nikt nie chciałby przebywać tam, gdzie oni aktualnie są. Odstawili ostrożnie płytę, którą podnośnik załadował na przyczepę samochodu Zakładu Gospodarki Komunalnej.
Zatrzeć ślady po Niemcach
Haczkę, którą posługiwał się Mirosław, znaleziono w mieszkaniu przydzielonym przez nowe władze Grünbergu jego dziadkom, gdy znaleźli się w mieście w 1947 r. po opuszczeniu obozu pracy pod Monachium. Zajęli mieszkanie w kamienicy blisko dworca kolejowego, wybudowanej na wyspie między torami. Jego mama, wtedy nastolatka, opowie mu wiele lat później o wagonach z wysiedlonymi grünberczykami, którzy mieszkali w nich tygodniami, czekając na odjazd do Niemiec.
Mirosław wbił motykę pamiętającą przedwojennych mieszkańców Zielonej Góry w ziemię, po czym zwinął jej wierzchnią warstwę jak dywan. Posuwał się mozolnie, aż stwierdził, że jest już miejsce na łyżkę koparki. Ta odsłoniła równo ułożony rząd płyt z piaskowca i granitu. Wszystkie odwrócone literami do ziemi. Rozkruszając beton, którym zalano szczeliny pomiędzy płytami, podnoszono kolejne. Krople dżdżu spadły więc na nagrobki z mogił Reinholda Hidtmana poległego we wrześniu 1914 i kilkudziesięciu innych żołnierzy zmarłych w wyniku odniesionych ran w miejscowym szpitalu podczas Wielkiej Wojny. Na płytę, która na wieki miała zachować pamięć o Annie Hefke, poległej na wojnie w wieku 24 lat, i Gerardzie Heugerze, zmarłym kilka miesięcy po wyjściu z okopów. Światłu pochmurnego dnia ukazały się nazwiska Gerharda Pohla, Anny Kretschmer, Henrietty Müller, Wilhelma Zelkego, Pauline Linke…