Lata szkolne były trudnym okresem w życiu Anny. Złe wspomnienia nadal ją prześladują. Świetnie radziła sobie w kontaktach z rówieśnikami, ale bywało, że fiksowała się na relacji z jakąś przyjaciółką, a potem znajdowała sobie inną, i kolejną, i kolejną. Zarzucano jej, że wykorzystuje ludzi. Zdarzały jej się impulsywne zachowania, poza tym pragnęła wszystkich zadowolić i wszystkim się przypodobać, więc była zbyt uległa. Na zawsze zapamiętała zwłaszcza jedno niepokojące zdarzenie, do którego doszło, kiedy w połowie roku musiała pójść do nowej szkoły. Trochę się niepokoiła, ale na szczęście już pierwszego dnia dwie dziewczynki wzięły ją pod skrzydła. Podczas obiadu w stołówce dostały głupawki, aż wreszcie Anna, podpuszczona przez nowe koleżanki, opluła jakichś chłopców sokiem pomarańczowym. Zrobiła to z wielką radością, potem jednak napadły ją wyrzuty sumienia. Ów epizod zaciążył na całym jej szkolnym życiu.
Jako dziecko i jako dorosła Anna często czuła się osądzana, karana i niezrozumiana. Uważa się za kameleona: zawsze umie dostosować się do nowego otoczenia i przetrwać, bo potrafi wszystkich rozbawić. Tyle, że potem często żałuje rozmaitych żartów i odzywek. Ma niską samoocenę. Po szkole zaczęła studia w akademii sztuk pięknych, z czasem doszła jednak do wniosku, że nie jest dostatecznie dobrą artystką. Owszem, dostawała zlecenia, a jej obrazy trafiały na wystawy, mimo to nie miała poczucia, że odnosi jakiekolwiek sukcesy. Więc została pielęgniarką, tak samo, jak jej matka. Anna wiedziała, na czym polega praca w tym zawodzie, podobało jej się, że jest tyle jasnych reguł i wytycznych.
– To idealne zajęcie dla kogoś takiego jak ja – tłumaczyła mi. – Każdy dzień jest inny. Uwielbiam być wśród ludzi, a to, że mogę im pomagać, daje mi mnóstwo radości.
Anna kocha swoją pracę i świetnie sobie w niej radzi, ale często dręczą ją różne kompleksy.
– Sprawiam wrażenie głupszej, niż w rzeczywistości. Nie potrafię się płynnie wysławiać.
Kiedy miała dwadzieścia kilka lat nieustannie czuła się zmęczona. Praca ją przytłaczała. Anna popełniała błędy, do których nie chciała się przed nikim przyznać. Mimo zmęczenia źle spała. Nie panowała nad swoimi emocjami. Uskarżała się na kłopoty z pamięcią. Zostawiała klucze do mieszkania w idiotycznych miejscach, np. w lodówce. Zapominała zakręcić gaz albo wyłączyć żelazko.
Anna wielokrotnie szukała pomocy. Lekarz pierwszego kontaktu stwierdził u niej depresję i przepisał odpowiednie leki. Czuła się po nich otępiała, więc je odstawiła. Poszła do dietetyka, który zdiagnozował grzybicę układu pokarmowego i wyjaśnił, jakich produktów spożywczych powinna unikać. Pomogło, ale tylko na kilka miesięcy. Przez dziesięć lat Anna raz w tygodniu uczęszczała na terapię, uważa, że przyniosło jej to pewne korzyści, mimo to męczyły ją wahania nastroju. Miewała napady ciężkiej depresji, potem przychodziły lepsze dni. Znalazła sobie partnera, swojego obecnego męża Malachy’ego.