fbpx
fot. Marcin Rutkiewicz / Reporter
Wojciech Bonowicz maj 2024

Moi mistrzowie. Mariusz Grzebalski

Co właściwie napisać o takim wierszu? Oszczędnym, opartym na trzech scenach, ograniczającym się do opisu tego, co w każdej z nich było najważniejsze?

Artykuł z numeru

Sen o Japonii

Zacznę od tego, że ten wiersz ma swoją historię. Ukazał się kilka lat temu na łamach internetowego pisma „Helikopter”. Miał wówczas inny tytuł i inny kształt. Tytuł brzmiał: Fragment opowieści, a wiersz był podzielony na dwie numerowane części. Część pierwszą tworzył obecny tytuł wraz z obecną pierwszą strofą, część drugą – pozostałe dwie strofy. W samej treści utworu poeta wprowadził później zaledwie dwie poprawki, w pierwszym przypadku wyrzucając kilka słów, w drugim zaś – zmieniając ich kolejność. Ale zmiana całego układu jest znacząca. Stając się częścią nowego tomu, wiersz przeszedł metamorfozę. Nie sposób było pozostać przy tytule Fragment opowieści, skoro cały tom – zatytułowany Tylko kanarek widział (Wrocław 2024) – składa się z takich właśnie fragmentów. Również numerowanie poszczególnych części przestało mieć sens.

Nowy tom Mariusza Grzebalskiego oparty jest na zasadzie fragmentaryczności, ona organizuje jego układ, przesłanie i odbiór.

Wpisany w ten tom „program” można by odczytać tak: jeśli mówić o rzeczywistości, to tylko fragmentami, kadrując i nie dodając nic spoza kadru. Opisywać, powstrzymując się od komentarza.

Ta obiektywistyczna tendencja była obecna w twórczości Grzebalskiego od samego początku, jednak tu – takie przynajmniej można odnieść wrażenie – doprowadzona została do swoich granic. Nową książkę czyta się dobrze i niedobrze zarazem. Niedobrze, bo wydaje się, że jest oparta na jednym geście – właśnie powstrzymania, samoograniczenia, kontroli, wycofania siebie. Dobrze, bo kiedy zaakceptuje się ów gest, zaczyna się dostrzegać i doceniać otwierające się dzięki niemu możliwości.

Choćby to, że z podobną powściągliwością traktowane są zarówno aktualne obserwacje, jak i wspomnienia, że konkret dominuje i tam, i tu, i że tam i tu tak samo podmiot zdaje się tylko relacjonować, co widzi lub co kiedyś zobaczył – i nic poza tym. A to z kolei każe z pewną podejrzliwością traktować samą „metodę”. Czy można bowiem „zobiektywizować” nasze wspominanie? Czy nie jest tak, że nawet kiedy zapisujemy wspomnienia w postaci scen pozbawionych komentarza, to tak naprawdę zapisujemy coś już przetworzonego, coś, co „wycisnęliśmy” z przeszłości i zamieniliśmy w obraz znaczący, czyli metaforę? Czytając kolejny raz najnowszy tom Grzebalskiego – także ten wiersz, który tu przywołuję – myślałem o tym, że poeta celowo, „metodycznie” usypia naszą czujność. I że w poszczególnych, składających się na ów tom fragmentach jest coś w rodzaju subiektywnego „kleju”, który spaja je w całość. Nie chciałbym tego „kleju” nazywać ani nawet opisywać; istotna jest w nim na pewno komponenta moralna, można by też mówić o swoistej hierarchii emocji, które choć nienazwane, to jednak są wyraźnie wyczuwalne i rozpoznawalne. Można by rzec wręcz, że im bardziej poeta wycofuje siebie na pierwszym planie, tym więcej jest go w tle. Tak jak w cytowanym wierszu, gdzie obserwator zostaje na korytarzu, a jednocześnie – mimo zakazu – z ciekawością zagląda do środka sali.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się