fbpx
fot. archiwum własne autora
Filip Springer październik 2022

Powrót do przeszłości

Pod koniec liceum wszyscy mieliśmy przekonanie, że może nie jest najlepiej, ale już zaraz będzie dobrze. Tęsknię za tym uczuciem.

Artykuł z numeru

Co nam dają algorytmy?

Co nam dają algorytmy?

Czytaj także

Filip Springer

Z głębi ciemnego lasu

Zaczęło się od tego, że wsiedliśmy do taksówki, a radio akurat grało Nothing Else Matters Metalliki w tej cudownej wersji z San Francisco Symphony Orchestra. Powiedziałem do Julki:„Ojezu, jak dawno nie słuchałem tej płyty”, ona przytaknęła, potem wymieniliśmy się emerycką uwagą, że kiedyś to ci muzycy, których słuchaliśmy, jednak byli jacyś. Bo teraz to z reguły są żadni, mimo że wszyscy mają bardzo starannie wypracowany look drwali. Tamci czasem, i owszem, wyglądali jak chomiki albo zombiaki, a tylko niektórzy jak Eddie Vedder, ale przynajmniej było w ich istnieniu jakieś do bólu prawdziwe uderzenie, dla którego chciało się ich słuchać.

Może po prostu byliśmy wtedy młodsi, bardziej naiwni, mniej cyniczni. Może.

Dzień później o godz. 5.11, wkładając z uporem głowę w rękaw swetra, poczułem nieodpartą potrzebę posłuchania tamtej płyty w całości. I tutaj objawiło się to oblicze „naszych czasów”, które bezgranicznie ubóstwiam. Bo jeszcze tak do końca nie miałem tego swetra na sobie, a już chwilowo wolną ręką kupowałem przez telefon płytę. Wkładając buty, miałem już ją całą w kieszeni.

Choć teraz sobie myślę, że może była jakaś wartość w tamtym czekaniu.

Na Centralnym kupiłem sobie dużą kawę, wsiadłem do pociągu, założyłem słuchawki, dwa razy dotknąłem ekranu i ruszyliśmy.

Gdyż podróż, w którą się wybierałem, nie była tym razem zwykła.

Na początku nic nie było widać, ot, mazowiecka ciemność poranka pomieszana ze smogiem i mgłą. W słuchawkach najpierw rozległy się oklaski, zrazu nieśmiałe, potem coraz śmielsze, bardziej żywiołowe. A potem pierwsze takty The Ecstasy of Gold. A potem znowu oklaski i początek The Call of Ktulu, który się tak rozwija i rozwija, a publika tam już właściwie orgazmu dostaje od samej gry wstępnej, bo to przecież dopiero sam początek jest. Prawie się poryczałem.

Jechałem, słuchałem i wszystko do mnie wracało.

Gdy wysiadałem w Poznaniu, był już rok 1999, świat beztrosko maszerował sobie ku świetlanej przyszłości, prezydentem Polski był Aleksander Kwaśniewski, prezydentem Stanów Zjednoczonych Bill Clinton, wieże World Trade Center stały na miejscu, a w Polsce mówiło się raczej o wchodzeniu do Unii Europejskiej, a nie o byciu z niej wyrzucanym na kopach. Dworzec w Poznaniu był starym, poczciwym, brudnym jak nieszczęście dworcem, a nie galerią handlową. Miałem 17 lat, trochę pryszczy, długie włosy i trzy pary spodni M65 w szafie, z czego jedna z nich była oryginalna. Byłem przekonany, że będę ornitologiem. W niektóre weekendy jeździłem na rowerze do Wielkopolskiego Parku Narodowego podglądać gęsi na Jeziorze Góreckim, a w inne niszczyliśmy z kolegami ambony w lesie, bo uważaliśmy myśliwych za strasznych wałów (i w tym temacie to się akurat nic nie zmieniło). Nie miałem dziewczyny i dość trzeźwo kalkulowałem, że w najbliższej przyszłości raczej nie będę miał. Byłem nerdem z harcerstwa w dresiarskim (wtedy) liceum.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się