fbpx
Filip Springer luty 2020

Pułapka uogólnienia

Wielokrotnie wracał do tamtej chwili myślami, odtwarzał drobiazgowo w myślach ten moment, gdy jego czteroletni syn beztrosko rzuca w jego stronę TO pytanie, jedno z tysiąca, jakimi codziennie bombarduje rodziców.

Artykuł z numeru

My, rodzice osób LGBT+

My, rodzice osób LGBT+

– Człowiek? – chłopiec przerwał zabawę i spojrzał zdziwiony na ojca.

– Tak. – Rost siedział na podłodze wyraźnie zadowolony z siebie. Dookoła walały się drewniane klocki. Budowali właśnie najnajnajwyższą wieżę, gdy padło w końcu TO pytanie. Kajetan oczekiwał go, już zawczasu przygotował sobie na nie błyskotliwą, jak mu się wydawało, odpowiedź. Od bliska roku nosił ją w sobie, przemyśliwał na różne sposoby, ubierał w słowa, grał nią w myślach. Był wręcz przekonany, że od tej odpowiedzi symbolicznie zacznie kształtować swojego syna w pełnego planetarnej pokory Ziemianina.

– Na pewno człowiek? – skrzywił się malec – a tygrys albo wąż?

– Na pewno – nie odpuszczał Rost, stawiając niepewnie drewniany sześcian na szczycie chybotliwej konstrukcji.

Nastała chwila ciszy, wieża zakołysała się, obaj wyciągnęli w jej stronę dłonie, próbując ją asekurować. W końcu chłopiec oderwał wzrok od klocków i zapytał, przekrzywiając lekko głowę:

– Czyli ja?

Tego Kajetan Rost zupełnie się nie spodziewał. Zadrżała mu ręka, wieża z rumorem rozpadła się w bezładną stertę.

– Ty nie – rzucił niepewnie i potarmosił synka pod paszkami – ale… ludzie.

Nie wierzył już jednak w ani jedno swoje słowo.

Przez kilka następnych dni chodził struty. Na początku nie wiedział dlaczego, czuł jedynie podskórnie, że zabrnął w jakąś ślepą uliczkę, a prosta riposta syna nagle sprawiła, że sobie to bez znieczulenia uświadomił. Wielokrotnie wracał do tamtej chwili myślami, odtwarzał drobiazgowo w myślach ten moment, gdy jego czteroletni syn beztrosko rzuca w jego stronę TO pytanie, jedno z tysiąca, jakimi codziennie bombarduje rodziców:

– Tato, a jakie jest najgroźniejsze, ale takie najnajnajgroźniejsze zwierzę świata?

„Oczywiście, że człowiek” – myślał teraz Rost, zapamiętale pedałując nadrzecznym bulwarem. To przecież dlatego Rost od niemal roku balansował między paniką i apatią. To właśnie demolka, jakiej permanentnie dopuszcza się człowiek na planecie, spędza Rostowi sen z powiek. Do tej pory uważał, że wzięcie na siebie odpowiedzialności za nią jest częścią procesu prowadzącego do jakiejkolwiek nadziei w tej – wydawałoby się – beznadziejnej sytuacji. „Oczywiście, że ja. – Na podjeździe mocniej nacisnął na pedały, przeczuwał w tym stwierdzeniu jakiś ton pychy, którego na razie nie umiał nazwać. – Oczywiście, że nie on”

Był styczeń, na tyle jednak ciepły, by Rost nie musiał chować swojego roweru do piwnicy. Codziennie przed pracą starał się przejechać na nim kilkanaście kilometrów wzdłuż rzeki. Dzięki wiejącym wiatrom powietrze było tutaj najbardziej znośne, nawet w te dni, kiedy w całym mieście powinien właściwie obowiązywać zakaz oddychania. Rost zmuszał się do tych wycieczek nawet wtedy, gdy musiał wstać grubo przed świtem, i przez sporą część drogi pokonywał ją w porannej szarówce.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się