fbpx
fot. archiwum własne autora
Filip Springer lipiec-sierpień 2020

Nieucieczka

Widok czarnych maszyn mknących znikąd donikąd z nieludzkim hałasem nad czarną wodą był bez wątpienia najstraszniejszym obrazem, jaki został mu z czasu pandemii.

Artykuł z numeru

Przystanek: miasto

Przystanek: miasto

Za miasteczkiem zaczęły się serpentyny. Rost oparł głowę o zagłówek fotela, odetchnął głęboko i dodał gazu. Wiedział, że czeka go teraz 20 min mozolnej jazdy pod górę. Silnik wszedł na wyższe obroty. Kajetan planował, że na przełęczy zatrzyma się na chwilę, zje kanapkę, wypije kawę i jak zawsze popatrzy na kotlinę. Lubił to miejsce. Był w nim dziesiątki razy, a za każdym następnym odkrywał w pejzażu coś nowego.

Skończyły się pola i łąki, droga zagłębiła się teraz w wysoki świerkowy las. Był gęsty i ciemny. Słońce gdzieś się schowało i Rost przez otwarte okno samochodu poczuł wilgotny powiew. Wciągnął go w nozdrza. A potem pomyślał, że byłoby fatalnie, gdyby kiedyś się do tego zapachu przyzwyczaił.

Decyzję podjęli kilka tygodni wcześniej, gdy epidemia przeszła już w stan pełzającej, a ludzie przestali się bać. Zdjęto najostrzejsze ograniczenia, z tamtego czasu Rostowi zostało jedynie mgliste wspomnienie strachu i widok dwóch czarnych wojskowych helikopterów lecących pewnego dnia nisko nad rzeką. Jego syn był ogromnie uradowany tym widokiem. Mimo twardego lockdownu wymknęli się wtedy nad rzekę. Przemykali bocznymi ścieżkami, próbując uniknąć policyjnych patroli, aż w końcu znaleźli się w miejscu, do którego zwykle przyjeżdżali zjeść rurki z kremem. Było zamknięte, ale to właśnie stamtąd zobaczyli te dwa śmigłowce. Mały klaskał w rączki z przejęciem, a Rost patrzył z przerażeniem graniczącym z paniką. Nie mógł sobie na nią pozwolić ze względu na syna, ale w tamtym momencie był jej zdecydowanie najbliżej. Widok czarnych maszyn mknących znikąd donikąd z nieludzkim hałasem nad czarną wodą był bez wątpienia najstraszniejszym obrazem, jaki został mu z czasu pandemii.

Ale decyzję podjęli później, gdy największy strach już minął.

Otwarto sklepy, restauracje, nawet kina i teatry. Na ulicach pojawili się ludzie. Tłumy ludzi. Codziennie raportowano o kilkuset nowych przypadkach, kolejnych kilkanaście osób po prostu umierało. Świat dookoła Rosta postanowił przejść nad tym do porządku dziennego. Postanowił zamknąć oczy.

Dlatego postanowili wyjechać. Rozmawiali o tym długo w nocy, przy kuchennym stole. Opróżnili przy tej rozmowie prawie dwie butelki. Dlatego postanowili wyjechać. Rozmawiali o tym długo w nocy, przy kuchennym stole. Opróżnili przy tej rozmowie prawie dwie butelki wina. Dzień później zaczęli się pakować, a mieszkanie, w którym spędzili całe swoje wspólne życie, wystawili do wynajmu. Chętni znaleźli się dość szybko. W dwa tygodnie udało im się zwinąć większość swojego życia. Gdy znów usiedli któregoś wieczora przy winie, pośród spakowanych i opisanych pudeł, byli wręcz zdziwieni, że poszło to tak szybko.

Na przełęczy była mgła, Rost pomyślał, że to może nawet lepiej. Zatrzymał auto na przydrożnym parkingu. Były tu drewniana wiata i kilka ławek ustawionych tak, by można było podziwiać widoki. Teraz można było z nich oglądać jedynie skłębioną szarość i śmieci walające się po całej okolicy. Kajetan usiadł więc na masce rozgrzanego auta i zaczął jeść. Dookoła było niemal idealnie cicho, jedynie gdzieś tam z dołu od czasu do czas dobiegało go ujadanie psa.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się