fbpx
Filip Springer styczeń 2020

Dziennik Kairosu: cmd.exe

– Cmd kropka exe – powiedział tamten z kwaśnym uśmiechem. Słowa te wyrwały Rosta z zamyślenia. Zadzwonili po pomoc pół godziny wcześniej, dyspozytor poinformował ich, że do zwykłego zwichnięcia nie będą wysyłać śmigłowca. „Przyjadą ratownicy na quadzie – usłyszał Kajetan w słuchawce – proszę zostać z poszkodowanym”.

Artykuł z numeru

Jedzenie przyszłości

Jedzenie przyszłości

Rost nigdzie się nie wybierał. Wymienili kilka kurtuazyjnych uwag, potem już siedzieli pośrodku górskiego odludzia w ciszy.

– Proszę? – zapytał Rost.

– Cmd kropka exe – powtórzył mężczyzna – miał pan informatykę w szkole?

– Zeszytową.– Kajetan przypomniał sobie, jak wpatrzona w ekran jedynego w sali komputera nauczycielka dyktowała im do zeszytów kolejne działania prowadzące do uruchomienia edytora tekstów.

– Uczę w technikum – wyjaśnił tamten – cmd kropka exe to program otwierający tekstowe okno kontroli. Wie pan, taki czarny ekran, na którym się wpisuje kolejne komendy w Windowsach. Prawdziwa twarz systemu, na co dzień ukryta za tymi estetycznymi okienkami i ikonami. Zawsze gdy pokazuję to uczniom po raz pierwszy, są rozczarowani, niektórzy wręcz wystraszeni.

– Wystraszeni? Czym? – Rost nie za bardzo rozumiał.

– Nagle się okazuje, że rzeczywistość, w której żyli – odpowiedział mężczyzna – nie dość, że jest wirtualna, to jeszcze jest jedynie kolorową nakładką na coś tak… prozaicznego.

Rost wiedział, że tu trochę posiedzą. Znał ten szlak. Pierwszy raz był tu w dzieciństwie, jeszcze z ojcem. Rano zostawił żonę wygrzewającą się w jesiennym słońcu na tarasie pensjonatu (mieli umowę: jej noga nie postanie na górskim szlaku, jego na parkiecie). Prognoza zapowiadała słońce przez cały dzień. Właściwie przez cały wrzesień była podobna. Kajetan nie pamiętał już właściwie ostatniego porządnego deszczu, solidnej jesiennej szarugi. Na dobrą sprawę zastanawiał się nawet, czy pakować do plecaka kurtkę przeciwdeszczową.

Pierwsze, co go zdziwiło, to spory zręb, który zaczynał się tuż za ostatnimi zabudowaniami miasteczka. Rost był pewien, że trzy lata temu, gdy był tu po raz ostatni, rósł tam las. Teraz drzewa ułożone w równe sągi czekały już na wywiezienie, a ziemia była zryta przez wielkie harvestery.

Dzięki wycince odsłoniła się nowa panorama, lecz Kajetan nie umiał się nią cieszyć. Poczuł, że coś mu tu odebrano, wbił wzrok w ziemię i ruszył przed siebie.

Pierwsze podejście trwało godzinę. Kajetan przystawał co dwadzieścia minut, by uspokoić kołaczące serce. Wiedział, że to najtrudniejszy odcinek szlaku. I najmniej malowniczy. Gdy wszedł na odpowiednią wysokość, brukowany dukt odskoczył gdzieś trawersem na wschód, a szlak poprowadził Rosta między karłowaciejące świerki. W powietrzu dało się wyczuć igiełki chłodu, zupełnie niezauważalne tam w dole. Dookoła nie było nikogo. Rost szedł dziarsko. Wiedział, że przed nim jeszcze dwie godziny marszu do najbliższego schroniska. Planował w nim udzielić sobie jednorazowej dyspensy na mięso i zjeść kotleta schabowego. Takiego jak jeden z tych, które jedli wtedy z ojcem. Były wielkie jak wiosła i obsługa musiała kłaść ziemniaki na nich, a nie pod nimi. Inaczej nie zmieściłyby się na talerzach.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się