fbpx
fot. archiwum własne autora
Filip Springer czerwiec 2022

Pożegnanie z Sokołowskiem

Gdy coś jest zbyt fajne, to wiadomo, że zaraz fajne nie będzie.

Artykuł z numeru

Moje duchowe miejsce

Czytaj także

Olga Gitkiewicz

Drugoplanowe

Pietno to wieś opisana przez Olgę Tokarczuk w powieści Dom dzienny, dom nocny. Przeczytałem książkę po raz pierwszy w 2007 r. i tak byłem nią zachwycony, że postanowiłem poszukać tej osady i napisać o owych poszukiwaniach reportaż. Mimo że nie ma jej na żadnej z map, nie jest to bardzo trudne zadanie. Tokarczuk zostawiła w powieści wiele podpowiedzi. W rozmowie telefonicznej zapewniała jednak, że Pietno nie istnieje i jest częścią literackiej fikcji. Mówiła, żeby go nie szukać.

Ja jednak wiedziałem swoje. W końcu trafiłem do miejscowości, która doskonale pasowała do opisów zawartych w książce. Zadzwoniłem stamtąd znów do Olgi Tokarczuk. Potwierdziła, że znalazłem się w dobrym miejscu. Poprosiła, bym nie zdradzał w artykule lokalizacji tego miejsca. Tekst kończy się fragmentem tamtej rozmowy:

– Mówiła Pani, że Pietna nie ma, żeby go nie szukać?

– Znalazł Pan? Prawda, że tam pięknie?

W tym samym 2007 r., kiedy tak nieporadnie prowadziłem to swoje literackie dochodzenie, Bożenna Biskupska – malarka i performerka z Warszawy – trafiła do innej sudeckiej wsi, jak najbardziej realnej. Wieś ta nazywała się Sokołowsko i ukrywała się w górach zaledwie 20 min jazdy samochodem od Wałbrzycha. Biskupska oczarowana tym miejscem kupiła znajdującą się tam ruinę sanatorium przeciwgruźliczego wybudowanego jeszcze w XIX w. Wkrótce przeniosła do Sokołowska działania Fundacji Sztuki Współczesnej In Situ. Od tamtego czasu Sokołowsko jest ważnym miejscem na artystycznej mapie Polski. Organizowane przez In Situ festiwale z roku na rok przyciągały coraz więcej widzów. Tak rozpoczęła się gentryfikacja tego miejsca – proces, o którym w 2007 r. rozmawiali tylko eksperci i ekspertki w czasie debat o dalekiej przyszłości polskich miast. W Sokołowsku przebiegł on wręcz podręcznikowo – do zaniedbanej miejscowości wkroczyły artystki i artyści. Za nimi przybyła wielkomiejska klasa średnia z nadwyżkami gotówki, która zaczęła wykupywać w okolicy domy i mieszkania. Ich ceny zaczęły rosnąć, pojawili się więc na miejscu także i tzw. fliperzy, którzy kupowali nieruchomości, podnosili ich standard do potrzeb mieszczuchów i sprzedawali szybko z zyskiem. Ceny rosły, starzy mieszkańcy byli wypierani przez nowych, dysponujących większym kapitałem. Sokołowsko traciło charakter. Stało się modne.

Mieszkam od dziesięciu lat w stolicy i przez tę dekadę nie było roku, żeby ktoś konspiracyjnym szeptem nie próbował mnie namówić na kupno przytulnego azylu w tej „dziewiętnastej dzielnicy Warszawy”.

Gdy w jednej z rozmów na ten temat wypowiedziałem brzydkie słowo „gentryfikacja”, jeden z nowych mieszkańców Sokołowska zaczął mi tłumaczyć, że trzeba skończyć z myśleniem o gentryfikacji w taki jednoznacznie negatywny sposób.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się