System do wymiany
Wszystko, bo instytucje kultury zostały zamknięte i zmuszone do przeniesienia swoich zasobów do sieci. Nic, bo kultura to nadal margines marginesów.
Według ogłoszonej w czerwcu 2020 r. Analizy wykonania budżetu państwa i polityki pieniężnej w 2019 roku zatwierdzonej przez Najwyższą Izbę Kontroli budżet przeznaczony na kulturę w 2019 r. stanowił 0,7% łącznych wydatków publicznych państwa. Co plasuje część „Kultura i ochrona dziedzictwa narodowego” na ostatnim miejscu w tabeli z kwotą 3,1 mld zł. To jeden z najgorzej dofinansowanych sektorów gospodarki przed pandemią i w jej trakcie, a nie widać na horyzoncie, by w tej kwestii miała zajść jakakolwiek zmiana, biorąc pod uwagę wysokość planowanego deficytu budżetu państwa.
Kryzys epidemiologiczny tylko wyostrzył bolączki świata kultury, która – umówmy się – nie jest niezbędna, co nie zmienia faktu, że pozostaje potrzebna. Dlaczego? Ponieważ kultura uwrażliwia.
Do największych problemów sektora kultury należy brak płynności w finansowaniu, która mogłaby zapewnić możliwość budowania długofalowych strategii działalności instytucji, proponować nowe rozwiązania, na bieżąco reagować na wyzwania. Kultura jest częścią planu politycznego, którym rządzą taktycy, nie stratedzy (o tym rozróżnieniu w polityce pisze prof. Adam D. Rotfeld). I strateżki – tu feminatyw jest jak najbardziej potrzebny, biorąc pod uwagę, że w tym niedofinansowanym sektorze pracują w większości kobiety (według danych Eurostatu z 2015 r. to 55%), choć stanowiska kierownicze i dyrektorskie zarezerwowane są głównie dla mężczyzn. W obecnym modelu wszystko uzależnione jest z jednej strony od skromnych dotacji celowych (wyłączam z tego zbioru instytucje z przymiotnikiem „narodowy”, choć tu także lista problemów się nie kończy), które najczęściej pozwalają zabezpieczyć podstawowe utrzymanie budynku, pracowników, kolekcji, a z drugiej – od konkursów: na wystawę, na prowadzenie czasopisma, na promocję czytelnictwa, na festiwal, na koncert, na spektakl. Konkursy nie mają klarownych zasad, rozstrzygnięcia są najczęściej zaskakujące (by nie powiedzieć: kontrowersyjne), najwięcej zależy od widzimisię komisji. Raz się uda, raz nie. Każdego roku oburzenie wywołują decyzje w sprawie np. dofinansowania czasopism. Na nic się zdały obrady takich inicjatyw jak zawiązana w 2014 r. Koalicja Czasopism. Rozstrzygnięcia programów ogłaszane są późno, pieniądze na konto przychodzą po złożeniu wielu aktualizacji, kwoty z roku na rok są diametralnie różne, a to uniemożliwia pracę, burzy harmonogram albo sprawia, że październik zazwyczaj jest miesiącem, w którym codziennie „coś się dzieje” w pięciu miejscach naraz (piszę z perspektywy Krakowa). Brak płynności finansowej sprawia, że pracownicy i pracowniczki kultury, którym ta praca nadaje po prostu sens życia, stanowią grupę prekariuszy i prekariuszek. Dochodzi tu do rotacji i częstych zmian kadrowych, ponieważ poziom stresu i presji jest wysoki, z roku na rok coraz bardziej przewyższając satysfakcję z wykonywanej pracy. A rozliczanie wniosków, proszę mi wierzyć, udowadnianie, że zrobiło się wszystko, co należy (a nawet więcej), jest po prostu psychicznie obciążające. Innymi słowy – system skonstruowany jest tak, by kulturze bardziej przeszkadzać, niż pomagać. Strategia dla kultury w Polsce nie istnieje, a nawet jeśli, to tylko na papierze, bo nijak się ma do rzeczywistości. W tym roku funkcjonowaliśmy w interwałach tygodniowych decyzji politycznych (czasem ten czas był o wiele krótszy) – to też się odbiło na sektorze kultury. Zaplanowane na drugą połowę października premiery, wernisaże, spektakle, seanse, festiwale nawet z maksymalnie ograniczoną liczbą uczestników musiały zostać odwołane lub przenieść się do sieci. Chcę upatrywać w tym mimo wszystko pewnych rozwiązań na przyszłość, ponieważ zorganizowanie np. festiwalu filmowego zarówno „na miejscu”, jak i w czasie rzeczywistym w sieci może przynieść dobry rezultat (rozszczelnienie i rozszerzenie widowni).
„W czasie zarazy”
Co w tym obszarze zmieniła pandemia? Z grzeczności nie będę szeroko komentować decyzji Funduszu Wsparcia Kultury. Nie widzę sensu, by o tym pisać w sytuacji, gdy najbardziej popularni celebryci z branży rozrywkowej konkurują z niszowymi artystami i otrzymują kwoty, o których ci drudzy nawet nie pomyśleli, że mogą być w ich zasięgu. A wyjaśnienia Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego po skandalu dotyczącym przeznaczania środków na gażę gwiazdy disco polo są co najwyżej przejawem politycznej ignorancji. Daleka jestem jednak od wylewania dziecka z kąpielą, ponieważ część znanych artystek i artystów, których zalała fala hejtu przeznaczali kwotę dofinansowania na utrzymanie oświetleniowców, dźwiękowców, montażystów, których praca nie jest widoczna na pierwszy rzut oka (w tym kontekście np. wypowiadał się raper Miuosh). Jednak co innego może być tu interesujące. Na przykład rozstrzygnięcia takich programów jak „Kultura w sieci” (tu wnioskowano o łączną kwotę 471 mln zł, w maju 2020 r. przyznano 60 mln zł) pokazują, jakie pomysły miały i mają instytucje kultury na funkcjonowanie zdalne.
I cóż. Działania sektora kultury zostały niemal 1:1 przeniesione do sieci. Zaplanowane cykle spotkań, koncerty, projekcje odbywały się online. Co, jak się szybko okazało, doprowadziło do nadprodukcji obrazów, streamingów bez końca, powstania kolejnych podcastów na ten sam temat. A te w konsekwencji mają po kilkanaście wyświetleń czy odsłuchań. Czyli nie wzięto pod uwagę możliwości internetu jako medium do wykreowania nowej jakości, lecz jedynie próbowano w nim odtworzyć wydarzenia z rzeczywistości niewirtualnej.
Do tej pory np. nie rozumiem powodów organizowania gali Nagrody Conrada czy Angelusa – anturaż został zachowany, dekoracje się nie zmieniły, jak gdyby nigdy nic, a wynajęte na tę okazję sale widowiskowe świeciły pustkami (tak, wiem, by zachować dystans społeczny, ale czy poniesione koszty naprawdę nie mogłyby zostać lepiej wykorzystane – na stypendium czy zapomogę?). Tu wyróżnia się decyzja kapituły np. Nagrody Wisławy Szymborskiej, by tegoroczną kwotę przeznaczyć na stypendia dla twórców i twórczyń, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji.
Książka, przynajmniej w założeniu, broni się brakiem zapośredniczenia – czytamy tak, jak czytaliśmy przed pandemią. Co się jednak stało ze wszystkim wokół lektury? W chwili gdy książka ma premierę, prócz przeczytania recenzji lub wywiadu z twórcą możemy uczestniczyć w serii spotkań z autorem / autorką, tak jakby trasa promocyjna po kolejnych miastach w Polsce mogła znaleźć odbicie w tour de Internet. W konsekwencji możemy uczestniczyć w kilku spotkaniach z tą samą osobą w Warszawie, Krakowie, Katowicach, a tak na dobrą sprawę w Internecie. Powstało mnóstwo filmów ze spotkań czy czytań. Ale niestety rzadko się zdarza, żeby któryś z nich został np. przetłumaczony na polski język migowy. A przecież tyle się mówiło o programie Kultura Dostępna.
Owszem, doskonale rozumiem, że część pisarek, muzyków, artystek, które i którzy nie przestali przez pandemię tworzyć, straciła źródło utrzymania (tu mam na myśli z jednej strony przedstawicieli i przedstawicielki branży muzycznej, którzy nie mogli koncertować, a z drugiej – np. spotkania autorskie pisarzy i pisarek stanowiące pokaźną część budżetu domowego po wydaniu książki). To jednak pokłosie funkcjonowania w systemie, który nie dostrzega wartości w pracy artystek czy pisarzy, nie potrafi zapewnić im odpowiedniego wsparcia finansowego i pielęgnuje mit, według którego artysta musi być biedny i żyć na czyimś garnuszku. W tym kontekście mocno trzymam kciuki za takie inicjatywy jak Unia Literacka, które w założeniu dążyć mają do wypracowania systemowej opieki i pomocy dla pisarek i pisarzy. 
— pełna wersja tekstu dostępna jest w drukowanych i elektronicznych wydaniach Miesięcznika Znak