W 2016 r. 63% Polaków nie przeczytało żadnej książki – na tym stwierdzeniu często kończy się lektura tegorocznego raportu Biblioteki Narodowej o stanie czytelnictwa w Polsce. W mediach na krótką chwilę podnoszone są głosy niezadowolenia, „społeczeństwo głupieje” – to najczęściej słyszany komunikat, bo nie dość, że czytamy mało, to nasze gusta czytelnicze rozpięte są między Trylogią Henryka Sienkiewicza a erotyczną trylogią E.L. James o Christianie Greyu. Czytający osądzają (często bardzo brutalnie) nieczytających (którzy się nie bronią, ponieważ nie wiedzą, że się ich atakuje) przed innymi czytającymi. Głosy niezadowolenia są w wąskiej grupie coraz głośniejsze, a tendencja spadkowa czytelnictwa się pogłębia. Specjaliści i specjalistki od czytania i książek przygotowują spektakularne akcje promocyjne i wielkie festiwale dla osób… przekonanych do czytania. Niejednokrotnie porównują Polskę do innych krajów, w których poziom czytelnictwa jest wyższy, wytykając błędy i wpędzając często w poczucie winy tych, którzy – właśnie! – książki czytają. Od lat mierzymy się z tym samym problemem: nie potrafimy dotrzeć do coraz szerszego grona nieczytających. Może zatem bardziej wnikliwa lektura raportu Biblioteki Narodowej przyjdzie z pomocą. Wyniki badań bowiem nie tylko dostarczają wielu cennych danych dotyczących preferencji czytelniczych, ale także niuansują proste podziały na czytelników i nieczytających oraz przedstawiają cały przekrój zmian społecznych, które uwypuklają się na polu lektury.
*
Przemysław Czapliński w Powrocie centrali rozpoczyna rozdział poświęcony czytelnictwu od porównania: „Badanie czytelnictwa przypomina klasyczną powieść kryminalną. W kryminale jest zbrodnia, są poszlaki i jest podejrzany. Na tej podstawie detektyw musi odpowiedzieć na trzy pytania: kto, jak i dlaczego zabił. Sprawca, narzędzia, motyw. W odniesieniu do zjawiska socjologicznego, jakim jest czytelnictwo, zmienia się sam przedmiot śledztwa, ale metoda interpretowania wydaje się podobna. Bo przecież socjolog-detektyw także musi znaleźć rozwiązanie zagadki zbiorowej bibliomanii – musi odpowiedzieć na pytania: kto, jak i dlaczego czyta?”[1]. Od momentu wydania książki Czaplińskiego minęło 10 lat i dziś trudniej znaleźć czytelników-sprawców. W 2006 r. co drugi Polak przeczytał przynajmniej jedną książkę, a do 2016 r. procent nieczytających zwiększył się o 13 pkt, okazuje się też, że sposoby i powody są mniej oczywiste niż wtedy.
Paradoksem tego tekstu jest fakt, że trafi on do bardzo wąskiej grupy „sprawców”. Tylko 46% osób w 2016 r. przeczytało trzystronicowy artykuł, 59% czytelników sięga po prasę drukowaną, a 13-procentowa grupa zaangażowanych ma regularny kontakt z czasopismami. Nie będę nikogo wyróżniać ani też utyskiwać na tych, którzy nie czytają. Chcę się zastanowić, co zrobić, by czytanie stało się praktyką, codziennością, a nie było zarezerwowane tylko dla wąskiej grupy wtajemniczonych. Lektura powinna zapraszać, nie wykluczać, a czytający nie mogą wciąż utwierdzać się w dobrym samopoczuciu i odurzać zapachem jedynie drukowanych książek. Czytanie to różnorodność, a najpiękniejszej odpowiedzi na pytanie „jak czytać?” udzieliła w jednym z esejów Virginia Woolf: „Jedna rada na temat czytania, jakiej można komuś udzielić, jest taka, by nie słuchać żadnych rad, iść głosem instynktu, posługiwać się własnym rozumem i dochodzić do własnych wniosków”[2]. By pozwolić sobie na tę swobodę, nieudzielanie porad, trzeba zacząć czytać, pytanie tylko: „jak”?
Kto czyta?
Badania dotyczące stanu czytelnictwa w Polsce były prowadzone regularnie co dwa lata od 1992 r., natomiast od 2014 r. Biblioteka Narodowa przedstawia raport każdego roku. Do udziału w badaniu w listopadzie danego roku zaprasza się około 3 tys. osób w wieku 15 lat lub starszych. Czytelnikiem jest osoba, która odpowiedziała twierdząco na pytanie o lekturę książki całej lub we fragmentach w ciągu 12 miesięcy poprzedzających badanie. Omniczytelnik natomiast przeczytał w miesiącu poprzedzającym badanie co najmniej trzystronicowy tekst, sięgnął po prasę i przeczytał dowolną książkę w roku poprzedzającym badanie, a z Internetu korzysta przynajmniej raz w miesiącu. Z kolei osoby pozostające poza kulturą pisma odpowiedziały przecząco na każde z wyżej wymienionych pytań.
Od 2016 r. do raportu włączono bardzo ciekawy, bo niezamykający, a pozwalający ukazać większą różnorodność, podział na pięć segmentów czytelniczych. Jak piszą autorzy badania: „Oprócz tradycyjnych deklaracji dotyczących czytanych w 2016 r. książek oraz typów prasy w segmentacji wykorzystano szereg dodatkowych informacji, m.in. na temat zakupów książek i skali przeznaczanych na to kwot, objętości księgozbiorów domowych, stopnia zanurzenia w społecznych interakcjach towarzyszących obiegowi książek, korzystania z bibliotek, e-booków i audiobooków, natężenia praktyk czytelniczych oraz zróżnicowania zaspokajanych w ten sposób potrzeb czy intensywności socjalizacji czytelniczej. Dodatkowym wymiarem różnicowania był aspekt emocji i postaw towarzyszących lekturze książek”[3]. Twórcy i twórczynie raportu wprowadzili takie segmenty: generalnie nieczytający (48%), czyli osoby, które jeśli czytają, to prasę lokalną lub tabloidy, nie czytają i nie lubią czytać książek, nie gromadzą ich oraz nie uczestniczą w kampaniach promujących czytelnictwo; nieczytający książek (5%) – osoby podobne do generalnie nieczytających, które czytają dużo różnych / krótkich tekstów przede wszystkim w Internecie; czytelnik zaangażowany (13%) – bibliofil, miłośnik książek i prasy, czytający we wszystkich formatach, korzystający z biblioteki, angażujący się w kampanie społeczne dotyczące książek i czytania; czytelnik tradycyjny (26%) – przywiązuje do książek dużą wagę, sięga po tradycyjne drukowane pozycje, jednak nie robi tego często; najciekawszą grupą (najłatwiejszą do zagospodarowania) wydają się czytelnicy emocjonalnie zdystansowani (7%) – sięgają po książkę równie rzadko co czytelnicy tradycyjni, sporadycznie włączając się w interakcje; to osoby czytające głównie w związku z nauką lub pracą, chętnie sięgające po prasę przede wszystkim elektroniczną.
Jak widać – podział na czytających i nieczytających nie jest wcale prosty, znalezienie pęknięć w tym zestawieniu, zagospodarowanie grupy np. czytelników emocjonalnie zdystansowanych jawi się jako wielkie zadanie i próba zahamowania pogłębiającego się kryzysu czytelnictwa.
Jedynie z obowiązku
Od czterech lat prowadzę dla studentek i studentów pierwszego roku polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim kurs Współczesne życie literackie i instytucje kultury. Lwią część zajęć poświęcamy rozmowom o strategiach czytelniczych, lekturach, promocji i po prostu czytaniu. Po co i dlaczego czytamy książki? Dlaczego czytanie powinno być pewną praktyką wpisaną w codzienność? Odpowiedzi i intuicje nie zaskoczą czytelnika, który sięga po niskonakładowe czasopismo, ale mimo wszystko utwierdzę Państwa (i siebie) w przekonaniu, że czytanie uruchamia wyobraźnię i rozwija kompetencje językowe, dzięki lekturom jesteśmy bardziej świadomymi obywatelami, zdobywamy wiedzę o świecie, rozumiemy procesy i stajemy się wolni w myśleniu i wreszcie – co chyba najważniejsze – potrafimy ze sobą rozmawiać. Każdego roku proszę studentów i studentki także o komentarz w sprawie raportu Biblioteki Narodowej. Przyznam, że ten moment jest kłopotliwy – przypomina sytuację, kiedy „bęcki” za nieobecność i / lub nieprzygotowanie w szkole dostawali obecni i / lub przygotowani, tutaj to czytelnikom przychodzi wytłumaczenie postaw nieczytających.
Studentki i studenci szybko stawiają (powtarzającą się) diagnozę, że szkoła odbiera przyjemność czytania, nie zachęca do sięgania po inne książki, a spis lektur jawi się jako nierozwijająca wyobraźni lista, którą sami zainteresowani ułożyliby zupełnie inaczej. Nie ma wątpliwości, że to właśnie szkoła odgrywa pierwszorzędną rolę w kreowaniu postaw czytelniczych. Z tym większą uwagą słucham propozycji studentek i studentów, przecież oni mają to „na świeżo”, przecież oni mimo wszystko wybrali studia polonistyczne. Choć nie posiadam dużego doświadczenia dydaktycznego, obserwuję, że ich sposób lektury diametralnie z roku na rok się zmienia, i nie można się na nich obrażać, że wychowali się w świecie, w którym rządzi krótki komunikat. Trzeba się poważnie zastanowić, co z tym zrobić, jak ich zaprosić do czytania. Z raportu o stanie czytelnictwa jasno wynika bowiem, że 63% osób (czyli tyle samo co wszyscy nieczytający) książki czyta w szkole i na studiach jedynie z obowiązku – jest to tendencja rosnąca. Innymi słowy, okazuje się, że w Polsce rośnie liczba profesjonalnych nieczytelników, osób z wyższym wykształceniem, które mają kontakt z książkami przez cały proces edukacji, często otrzymują narzędzia, by do lektury się „dobrać”, a jednak nie wchodzi im to w krew, nie staje się nawykiem.
Kanon, spis, lekcja
Sięgną Państwo po ten tekst we wrześniu – pierwszy dzwonek po nowej reformie już wybrzmiał, a uczennice i uczniowie na pierwszej lekcji języka polskiego zanotują w zeszytach w szeroką linię listę lektur na dany rok. Nie będę jej oceniać – pojawiło się na ten temat wiele komentarzy (np. głośno dyskutowana rozmowa Nie będzie elit, będzie fikcja z Krzysztofem Biedrzyckim dla „Gazety Wyborczej” z 15 maja 2017 r.). Na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej można przejrzeć spis lektur obowiązkowych i uzupełniających na poszczególnych etapach edukacji. Kanon lektur szkolnych bez wątpienia jest sprawą polityczną i światopoglądową, a kolejne zmiany jego kształtu przypominają raczej przeciąganie liny niż oddający ducha czasu rozsądny wybór.
Ważniejszy jest jednak wcześniejszy krok – nie dziwi Państwa fakt, że opisana przeze mnie pierwsza lekcja języka polskiego wszędzie i przez lata wygląda tak samo (przed reformą, po niej, w latach 90., obecnie)? Problem polega właśnie na niezmieniającym się kształcie lekcji języka polskiego, która nie nadąża za kulturowymi przemianami i zamiast zachęcać uczennice i uczniów do dalszych poszukiwań czytelniczych, skutecznie ich do książek – jak widać – zniechęca. Roman Chymkowski, kierownik Pracowni Badań Czytelnictwa Biblioteki Narodowej, słusznie zauważa: „(…) nauczanie języka polskiego jest pomyślane właściwie jako nauczanie filologiczne. Być może warto to myślenie przemodelować tak, aby w punkcie wyjścia stało się doświadczenie egzystencjalne, doświadczenie własne młodzieży, która przecież nie cała będzie studiować filologię, a w książkach może poszukiwać odpowiedzi na ważne dla siebie pytania”[4]. I nie, nie jest to tylko problem nauczycieli, jak te lekcje poprowadzą. Nie każdy nauczyciel jest Johnem Keatingiem ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów, choć pewnie wielu rozpoczynało swoją karierę pedagogiczno-dydaktyczną właśnie z misją taką, jaka przyświecała bohaterowi filmu.
Nie tylko szkoła
Twórcy i twórczynie raportu dotyczącego stanu czytelnictwa w Polsce w 2016 r. bardzo dużo miejsca poświęcili zbadaniu kadry zarządzającej i specjalistów – ta grupa zawodowa stanowi największą reprezentację w 37-procentowym gronie czytelników. Okazuje się, iż mimo że wciąż czytają najchętniej, przechodzą najbardziej dynamiczne zmiany – od 2002 r. poziom czytelnictwa spadł wśród nich o 41% (97% w 2002 r. przeczytało przynajmniej jedną pozycję, 56% – w roku 2016). Z osób czytających w Polsce tylko kierownicy i specjaliści sięgają po książkę w związku z pracą i nauką, jednak i tak jest to najrzadszy typ lektury w tej grupie zawodowej. Znaczy to tyle, że można z powodzeniem pracować na wysokich i ważnych stanowiskach, nie rozwijając tym samym kompetencji poprzez czytanie. Takie dane pozwalają stwierdzić, że dochodzi do tzw. wypłaszczenia struktury czytelniczej, czyli „procesu, w którym intensywność kontaktów z książkami coraz słabiej odróżnia warstwy społeczne – jest argumentem przeciwko analizowaniu nierówności w dystrybucji dysproporcji kulturowych przez pryzmat praktyk związanych z czytaniem książek”[5].
Innymi słowy – kolejny raz przekonujemy się, że poziom zaangażowania w lekturę ma się nijak do poziomu wykształcenia oraz sprawowanej funkcji.
Po publikacji książki Szwecja czyta. Polska czyta pod red. Katarzyny Tubylewicz i Agaty Diduszko-Zyglewskiej często w rozmowach o stanie czytelnictwa stosowano perspektywę porównawczą do polskiego i szwedzkiego modelu. Owszem, można próbować przenosić pewne wzorce z krajów, gdzie poziom czytelnictwa jest wyższy. Tak stało się w przypadku programu infrastruktury bibliotek, który wzorowany jest na modelu szwedzkim – mamy coraz piękniejsze, lepiej uposażone biblioteki, świadome bibliotekarki, pomocnych bibliotekarzy, jednak przez lata nie wypracowaliśmy nawyku korzystania z nich (według kolejnych raportów liczba osób czytających i korzystających z biblioteki zmniejsza się, czytelnicy chętniej książki kupują, czyli argumentem przestają być pieniądze). Łatwe porównania nie wchodzą w grę – nasza sytuacja niskiego uczestnictwa w kulturze pisma jest uwarunkowana historycznie, sięga kilku stuleci wstecz, nieczytanie w Polsce jest dziedziczone, nie socjalizujemy się do lektury. Nie naprawimy tego, przenosząc po prostu obce modele na rodzimy grunt.
Gdybym nie czytał, gdybym nie czytała…
Czytanie potrzebuje wsparcia. Nie jest to przecież najłatwiejszy sposób spędzania wolnego czasu. Twórcy i twórczynie raportu wnikliwie omówili kategorię wysiłku włożonego w lekturę czy dotarcie do książki (w tym rolę bibliotek). Nie możemy porównywać sytuacji sprzed transformacji z tym, co spotykamy dzisiaj – żyjemy inaczej, nasze sposoby na lekturę się zmieniają. Dlatego tak ważne są kampanie promujące czytelnictwo, jednak nie te, które docierają jedynie do czytających, a przy tym są jednorazowe, obliczone na wysoki zysk w krótkim czasie. Czytanie to proces, i właśnie na procesie powinny opierać się akcje społeczne, interakcje związane z czytelnictwem.
Jednym z zadań na kursie, który prowadzę, jest opracowanie w grupach kampanii promującej czytelnictwo. Pomysły studentów i studentek są często rodzajem zaproszenia, opierają się na zasadach gry zespołowej, rywalizacji, to nierzadko gotowe projekty, które mają szansę zainteresować nieczytających przez wpisanie lektury w codzienne życie – nie można czytać tylko przy okazji festiwali literackich (których funkcja jest oczywiście nie do przecenienia – to szansa na spotkanie, wymianę zdań i uwag). Poprzedzamy to zadanie oglądaniem i analizowaniem różnych akcji oraz pomysłów na poszerzenie grona czytających osób. Studenci i studentki szybko i trafnie diagnozują, że „na książki nie można się snobować”, dlatego – ku mojemu zdziwieniu – krytykowali akcje takie jak: Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka? z 2011 r. czy Czytaj! Zobacz więcej! z 2012 r. Na potrzeby pierwszej wymienionej przeze mnie kampanii stworzonej przez Grupę Twórczą QlubXsiążkowy przygotowano plakaty przedstawiające autorytety, ludzi świata kultury i entuzjastów, którzy pozują z książką w łóżku. Uczestnicy i uczestniczki zajęć dostrzegają w niej brak autentyczności, wykluczający ton i pewien kod, który dla nieczytających jest niejasny (mogą nie rozpoznawać tych osób), zasięg tej akcji to przede wszystkim duże ośrodki miejskie, w których dostęp do książki wydaje się łatwiejszy. Druga kampania, przygotowana przez Bibliotekę Narodową, zapraszała do udziału osoby znane szerszemu gronu odbiorców – celebrytów, aktorów, prezenterów, jednak uczestnicy i uczestniczki poczuli pewien fałsz w powtarzającym się komunikacie „Nie czytaj!”. Zdaję sobie sprawę, że nie są oni reprezentatywną grupą, nie są też specjalistami, to przecież 19-latkowie, jednak ich intuicje pokrywają się z wnioskami, które można wyciągnąć z raportu.
Okazuje się, że z największym entuzjazmem spotykają się akcje długodystansowe, cykliczne, perspektywiczne. Zastanawiam się, czy ma na to wpływ zainaugurowana w 2001 r. (dziś niestety trochę zapomniana, pewnie dlatego że „niekrzykliwa”) oddolna akcja Cała Polska czyta dzieciom, której są beneficjentami. Polegała ona na tym, że rodzice lub opiekunowie czytają codziennie przez co najmniej 20 minut książki swoim pociechom. To pierwsza tego typu kampania w Polsce po 1989 r. nastawiona na efekt w dłuższej perspektywie, której zadaniem jest przede wszystkim socjalizowanie do lektury, stworzenie nawyku, wpisanie czytania w rytuał codzienny.
Już teraz można zauważyć, że dzieci i nastolatkowie wychowani w otoczeniu osób, które czytały, łatwiej i chętniej sięgają po książkę w dorosłym życiu.
Ciekawy jest też pomysł osób zaangażowanych i wspierających akcję Czytaj PL, które jako sojusznicy promocji czytelnictwa (wydawnictwa, agencje reklamowe, zespoły kreatywne, portale informacyjne, platformy sprzedażowe) w ogłoszeniach o pracę wpisują często w wymaganiach czytanie książek jako dodatkowy atut – pewnie pośrednio ma ta zwiększyć liczbę czytelników w grupie zawodowej specjalistów i kadry kierowniczej.
Warto zwrócić uwagę na Dyskusyjne Kluby Książki i Dyskusyjne Kluby Czytelnicze, które zwłaszcza w mniejszych miejscowościach w bibliotekach często są jedyną okazją, żeby podzielić się wrażeniami lekturowymi, o książkach porozmawiać bez ocen, „prawidłowych interpretacji” i egzaminów.
*
Kiedy kończę pisać ten tekst, z mównicy sejmowej pada ironiczny komentarz marszałka Joachima Brudzińskiego: „Im więcej będzie Polaków książki czytało, tym lepiej”, który wywołał salwę śmiechu ze strony partii rządzącej. Chciałabym, żeby te słowa potraktowano poważnie, ponieważ – jak wiemy – poziom, rodzaj i skuteczność porozumienia społecznego wiąże się z czytaniem, które jest jego najtrwalszym budulcem. A to dzisiaj wydaje się szczególnie ważne.
_
[1] P. Czapliński, Powrót centrali, Kraków 2007, s. 70.
[2] V. Woolf, Eseje wybrane, tłum. R. Sendyka, M. Heydel, Kraków 2015, s. 33.
[3] I. Koryś, J. Kopeć, Z. Zasacka, R. Chymkowski, Stan czytelnictwa w Polsce w 2016 r., Warszawa 2017.
[4] Szwecja czyta. Polska czyta, red. K. Tubylewicz, A. Diduszko-Zyglewska, Warszawa 2015, s. 301.
[5] I. Koryś, J. Kopeć, Z. Zasacka, R. Chymkowski, Stan czytelnictwa w Polsce w 2016 r., Warszawa 2017.