fbpx
z Martinem Pollackiem rozmawia Urszula Pieczek Grudzień 2014

Po (nie)widzialnej Galicji

Choć na tym terenie koegzystowały m.in. wioski niemieckich kolonistów, polskie majątki szlacheckie, sztetle żydowskie, był to świat głęboko skonfliktowany i zamknięty na innych. Wzajemna nieufność znalazła ujście po I wojnie światowej, po rozpadzie monarchii, w krwawych konfliktach, np. między Polakami i Ukraińcami w latach 1918–1919.

Artykuł z numeru

XI: Nie marnuj

XI: Nie marnuj

W 2014 r. obchodzimy stulecie wybuchu I wojny światowej, który był de facto początkiem końca Królestwa Galicji i Lodomerii. W tym roku mija także 30 lat od wydania Pańskiego bestsellerowego przewodnika geografii wyobrażonej Po Galicji. Co z perspektywy czasu zmieniło się w kontekście wiedzy i postrzegania tych terenów? Czy Pański przewodnik potrzebuje aktualizacji?

Nigdy nie myślałem, żeby ponownie napisać tę książkę. Przez 30 lat sytuacja bardzo się zmieniła. Kiedy pisałem Po Galicji, miałem w Polsce status persona non grata. Przez dziewięć lat – od początku Solidarności do 1989 r. – nie mogłem tu przyjechać, choć już wtedy w Austrii nazywano mnie ekspertem ds. Polski. Nie muszę chyba podkreślać, jak trudna i kuriozalna była to sytuacja. Dlatego, wraz z moim przyjacielem Christophem Ransmayrem, z którym niedawno wydałem Pogromców wilków, wpadłem na pomysł napisania książki dotyczącej tych terenów, ale pozwalającej mi na pracę „zdalną”. Wybrałem Galicję, która była wówczas zupełnie zapomniana przez Austriaków. Mogę się pochwalić, że jestem jednym z pierwszych, którzy na niemieckojęzycznym obszarze (prócz specjalistów oczywiście) pisali na ten temat. Nie mogłem pojechać do żadnego z miast galicyjskich, więc przyjąłem, że będzie to podróż imaginowana. Siedziałem w austriackich bibliotekach, szperałem w gazetach, czytałem literaturę. Najważniejsze było dla mnie posiadanie jednej zasady spajającej książkę. Wybrałem podróż koleją austriacką po Galicji Wschodniej i Bukowinie.

Pochodną książki były także zorganizowane w 1986 r. sympozja dotyczące Europy Środkowej, zaskaw niemieckojęzycznym obszarze nazywanej Mitteleuropą. Wraz z Claudio Margisem, Otą Filipem, Borisem Pahorem spotkaliśmy się m.in. w Wiedniu, Passau, Ljubljanie i dyskutowaliśmy o tym, gdzie tak naprawdę jest Europa Środkowa. Dla Austriaków było jasne, że do tego obszaru nie można zaliczać Niemiec, bo są potomkami Prus, a to już zupełnie inny świat. Do Mitteleuropy na pewno należą Czesi, Polacy, Węgrzy, Słoweńcy… W konsekwencji jedna z dziennikarek powiedziała, że Europa Środkowa jest tam, gdzie jada się strucle. Czy tak jest? Nie wiem. Natomiast tematyka i kartografia obu przedsięwzięć była w jakiejś mierze wspólna. Ta koincydencja mnie bawiła.

Po Galicji okazało się wielkim sukcesem. To dla mnie bardzo dużo znaczy, że książka istnieje na rynku od 30 lat i co roku jest ponownie wydawana. Organizowane są wycieczki szlakiem literatury czy architektury galicyjskiej, podczas których korzysta się z kieszonkowego wydania mojej książki. Nie mogę zatem narzekać. Od czasu premiery czytelnicy byli i są zdumieni odkryciem nowego terytorium…

… na mapie wyobraźni. Można traktować tę książkę jako przewodnik, ale opisuje w niej Pan raczej gorzki obraz Galicji.

Zależało mi już wtedy na krytycznym spojrzeniu na mit Galicji. Bardzo mnie denerwuje wszechobecna nostalgia za Galicją. Wystarczy poczytać gazety z tego okresu i okaże się, że Galicja nie była wcale taka piękna, a bzdurą jest mówienie, że wszyscy jej mieszkańcy byli szczęśliwi i żyli w bezkonfliktowej wspólnocie. Andrzej Vincenz zarzucał mi np., że za bardzo koncentruję się na galicyjskim brudzie. Proszę jednak pamiętać, że ja tam nie mieszkałem, jedynie cytuję gazety i książki.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się