fbpx
Urszula Pieczek maj 2021

Kolonializm nasz powszedni

„Droga kręta, niełatwo odnaleźć polski pomnik” – w tym krótkim zdaniu można by streścić obszerny reportaż (właściwie czy to jest reportaż?) Natalii Bryżko-Zapór Pogranicze wszystkiego. Podróże po Wołyniu. Autorka przez ponad 400 stron prowadzi nas po Wołyniu, ale – paradoksalnie – najbardziej na tych terenach interesuje ją Polska”.

Artykuł z numeru

Za wyborem i życiem

Czytaj także

Urszula Pieczek

Biografia Perły

Kiedy zobaczyłam w zapowiedziach Wydawnictwa Czarne w serii „Sulina” Pogranicze wszystkiego, pomyślałam: „Wreszcie aktualna reporterska książka o Wołyniu”. Poprzeczka w tekstach o Wołyniu postawiona jest bardzo wysoko, mimo że większość z nich to prace historyczne koncentrujące się na zbrodniach, np. Polska–Ukraina: trudne pytania albo raporty z badań (tu na uwagę zasługuje projekt prowadzony przez Aleksandrę Zińczuk Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943, który przez zaangażowanie badaczy i badaczek z Polski i Ukrainy może być uznawany za udany przykład pisania o dwustronnych relacjach w tym regionie). Reportaż Natalii Bryżko-Zapór mógł zaktualizować wiedzę na temat Wołynia, który w pamięci zbiorowej pozostaje naznaczony traumą. Z trudem jednak dobrnęłam do końca, bynajmniej nie z tego powodu, że temat przestał mnie interesować, ale przez nieuważną postawę autorki i wiejącą z wielu fragmentów nudę (mam na myśli długie encyklopedyczne opisy zamków, dworów, wsi).

Zacznę jednak od początku, czyli od definicji, która dla myślenia o tej książce będzie użyteczna. „Pogranicze” jako kategoria w badaniach humanistycznych od co najmniej lat 80. XX w. doczekało się pokaźnej bibliografii. To pojemny termin wpisujący się w zaangażowane studia etniczne, genderowe czy postkolonialne organizowane w mniejszym czy większym stopniu przy użyciu kategorii granicy, którą należało odsłonić i zbadać mechanizmy jej działania. Dziś można odnieść wrażenie, że pogranicze jest wszystkim, ramy pojęciowe uległy zatarciu, a sam termin oznacza czasem zbyt wiele. W naszej szerokości geograficznej sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, ponieważ pojęciem pogranicza zaczęto zastępować tzw. utracone Kresy, skłaniając do spojrzenia na np. literaturę nazywaną kresową przez pryzmat, najkrócej i  najprościej mówiąc, początku (otwarcia), a nie końca. Można jednak pokusić się o maksymalnie szeroką, inkluzywną, lecz niepozbawioną ostrości definicję. W kultowym dla badań nad tematem tekście Epistemologie pograniczy Ewa Domańska pisze: „Głównym przedmiotem zainteresowania stały się [w latach 90.] nie tyle statyczne granice, ile dynamiczne zony – pogranicza, w których zachodzą procesy różnego rodzaju przenikania się; liminalne przestrzenie, w których odgrywana (perform) jest tożsamość”. Domańska przedstawia kilka możliwości rozumienia pogranicza jako kategorii opisu nie tylko miejsca w ujęciu geograficznym, ale pewnej kondycji autora, autorki opowieści, a także przestrzeni, w której można performować, odgrywać tożsamość, a nie ją raz na zawsze ustanowić (niczym pomnik). Krytyczny namysł nad postawą badawczą przydałby się także Bryżko-Zapór.

Kim jest dziś autor, autorka reportażu o Wołyniu? Jaką i czyją historię chce opowiedzieć? W jaki sposób to robi? I przede wszystkim – po co? Nie sądzę, by w przypadku Pogranicza wszystkiego chodziło np. o wsłuchanie się w (i usłyszenie) opowieści, raczej o  ich zebranie, a  nawet zawłaszczenie historii bohatera czy bohaterki, spuentowanie ich w publicystyczny (by nie powiedzieć: paternalistyczny) sposób („Trafiłam na gadułę, więc cierpliwie wysłuchuję opowieści, które już nie raz słyszałam: o tym, co jest, i o tym, czego już dawno nie ma. A obok drogi przesuwają się wciąż tory i  tory, i tory…”) i pojechanie dalej. Kiedy jednak autorka przemierza kolejną wieś, przytacza historię z książki Stary Wołyń i Wołyńskie Polesie, wydanej w latach 80. XX w. w Kanadzie o tym, jak Zaturce i Kisielin wyglądały w XVII w., by za moment zestawić ten opis z rzeczywistością roku 2018 i napisać: „Arianie, kielich, perły, brylanty, akademia… Obraz ten z trudem trafia do wyobraźni, gdy patrzy się na dzisiejsze Zaturce, gdzie obok krzywych drewnianych płotów mieszkańcy w upalne popołudnia przesiadują na zbitych z trzech desek ławeczkach, spoglądając sennie w kierunku dziurawej drogi i widniejących za drzewami pozłacanych kopułek nowej cerkiewki czy szarej szpicy starego kościoła”. Pogranicze to przecież miejsce potencjalnego spotkania (nie mam tu na myśli arkadyjskiego mitu współistnienia wielu narodów) – zetknięcia spojrzenia patrzącego i wzroku tych, na których się patrzy. Bryżko-Zapór, patrząc, jedynie ocenia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się