Urszula Pieczek: Pamięć o Wielkim Głodzie na Ukrainie to przede wszystkim narracja tkana z mikrohistorii i rodzinnych opowieści, które składają się na historię powszechną reprezentującą doświadczenie narodowe.
Oksana Zabużko: W przekazach i podaniach tkwi specyfika tej tragedii. Pamięć o Wielkim Głodzie została mi przekazana bezpośrednio przez mamę, która była jego świadkiem. Niedaleko domu jej rodziców znajdował się dworzec. Jesienią 1932 r., kiedy rozpoczynał się Hołodomor, mój dziadek wyjechał z całym rodzinnym majątkiem na dachu pociągu do moskiewskich torgsinów (opisanych przez Bułkahowa sklepów walutowych z ZSRR, w których kosztowności i złoto można było wymienić na towary konsumpcyjne). Zabrał ze sobą babcine wiano: dwie unikatowe kolie różowych pereł oraz angielski kostium, który dostała od swojego ojca. O innych kosztownościach nie wiem – babcia opowiadała o drogich jej kobiecych błyskotkach. Dziadek wymienił majątek na worek mąki, dwie torby sucharów i gruźlicę… Zmarł na suchoty krótko po powrocie. Paradoksalnie, wyszło mu to na dobre – przez to, że był jednym z założycieli i pracowników organizacji pomagającej sierotom, których rodzice zmarli wskutek Wielkiego Głodu, prawdopodobnie zostałby aresztowany i wywieziony w głąb ZSRR (taki los spotkał jego kolegów). Dziadek zmarł w swojej pościeli i przynajmniej wiadomo, gdzie został pochowany. Z kolei generacja moich rodziców to pokolenie, które nie dojadało. Ja reprezentuję pokolenie, które nie doświadczyło głodu – przeciwnie – mnie przekarmiano, napychano jedzeniem. To reakcja obronna, ale też swego rodzaju pamięć o głodzie.
Dziś – w dobie wojny informacyjnej – społeczeństwo ukraińskie bardzo łatwo deszyfruje pewne gesty. Proszę zwrócić uwagę na wydarzenia z 31 sierpnia br. – podczas konferencji prasowej zastępca ministra finansów został obrzucony tortem przez studenta w geście przeciwko likwidacji stypendiów socjalnych. Od razu ludzie zaczęli się burzyć, że skoro jest biedny, to dlaczego rzuca jedzeniem. Przed końcem dnia było wiadomo, że został on wynajęty przez służby rosyjskie (wcześniej widziano go np. w Charkowie podczas szturmu na radę miejską). Dla Ukraińca taki gest (obrzucenie kogoś tortem, jedzeniem w ogóle) jest obcy, nieprzystający, niewspółmierny z naszą wrażliwością. Niby żyjemy w epoce globalizacji, hollywoodzkich produkcji, ale w ukraińskiej tradycji nie istnieją food fights. W tym, że nawet w trzecim czy czwartym pokoleniu uznajemy je za bluźnierstwo, ujawnia się zbiorowe nieświadome.
A może oburza marnowanie jedzenia?
Food fights to gest z innego porządku niż ukraiński. Wielki Głód jest mocno wdrukowany w pamięć autochtonów, ich potomków – tej pamięci nie trzeba deklarować, ona funkcjonuje, dzięki niej można się łatwo zorientować, kto jest stąd, a kto się tu osiedlił. Demografia się zmieniła – przecież Hołodomor był częścią demograficznej polityki stalinowskiego imperium. Najwyraźniej widać to na Doniecczyznie, gdzie masowo przywożono ludność z Rosji.
W zbiorowej podświadomości Ukraińców pozostał jednak olbrzymi szacunek przede wszystkim do chleba. Dotąd traktuję go na poły mistycznie – nie potrafię suchego chleba wyrzucić do śmieci, myślę o tym, jak przywrócić go do łańcucha pokarmowego planety.
Kiedy próbuję to racjonalizować, wypowiadać na głos, słyszę, że brzmi to głupio, ale nie potrafię tego w żaden sposób zmienić. To z jednej strony opowieść o zbiorowej podświadomości, a z drugiej, chęć podkreślenia, że doświadczenie Wielkiego Głodu na Ukrainie otwiera olbrzymie pole badań nad traumą milczenia.
Dlaczego?
Związek Radziecki próbował wymazać pamięć o tragedii: przez co najmniej dwa pokolenia był to temat zakazany. Jeszcze w latach 70. nawet na uniwersytecie nie można było o tym rozmawiać. I choć pod koniec lat 80. Wypowiedzieliśmy traumę, poczuliśmy rewolucyjny charakter wyzwolonego słowa, to przeżywcy, świadkowie Wielkiego Głodu praktycznie do śmierci bali się o tym mówić – jeśli przez 60–70 lat znajdowali się pod presją, to woleli umrzeć, nie wypowiedziawszy na ten temat słowa, niż się wystawić, przełamać blokadę. Podobne badania przeprowadzano na pewno w kontekście Holokaustu, z tą różnicą jednak, że po zakończeniu II wojny światowej Zagłada „wyszła na jaw”, można było o niej mówić, istniała w świadomości.
Stąd wynikają różnice w podawaniu liczby ofiar? Mówi się o 3 mln albo 7 mln zamordowanych osób.
Nawet o 10 mln…
To olbrzymia różnica.
W przypadku Wielkiego Głodu nie ma mowy o jednym, uniwersalnym algorytmie. Inaczej sytuacja wyglądała w pasmie lasów, stepów, zupełnie inaczej w strefie mieszanej – wszystko było zależne od warunków naturalnych. Wiadomo, że na ziemiach stepowych wojsku łatwiej było okrążyć wieś i odciąć ją od pokarmu.
Tu umierały całe miejscowości. Tam gdzie był las, sytuacja wyglądała inaczej – kiedy trawa zielenieje, już jest co jeść. Specjaliści oceniają liczbę ofiar według regionów, badają małe grupy. Na przykład po rozpadzie ZSRR praktyką było podawanie liczby ofiar przez mieszkańców wsi i miasteczek dotkniętych tragedią – one same miały to oszacować. W tych miejscowościach żyli nauczyciele, krajoznawcy, którzy na własną rękę prowadzili rejestry w szkolnych zeszytach w kratkę. Te dane nie są jednak wymierne – przecież nie robiono tego we wszystkich miejscach. Mama zaczęła opowiadać mi o tragedii, kiedy miałam tyle lat co ona w chwili bycia świadkiem wydarzeń.
Liczba 10 mln ofiar krąży w mojej pamięci niczym apokryf, rezultat jej opowieści. W roku 1937 sporządzono spis ludności, a osoby, które przygotowały bilans, krótko po tym zostały aresztowane, jednak zdążyły przekazać go dalej. Nie zdziwi mnie, jeśli ta liczba będzie większa niż 10 mln, ale z weryfikacją trzeba czekać na otwarcie archiwów Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej.
A to może się nigdy nie wydarzyć…
Trzeba zwrócić uwagę na to, że rosyjska władza dotąd nie może pogodzić się z tym, iż mimo wszystko Ukraińcy zdołali zachować, uratować pamięć o Wielkim Głodzie. Właśnie w milczeniu… W milczeniu, w rodzinie, bez krzyku, ale razem. To właśnie tędy przebiega granica, która uwidoczniła się w 1991 r. – nie jesteśmy i nie byliśmy jednym radzieckim narodem. Ukraińcy, mimo dwupokoleniowego milczenia, wymiany demograficznej, mieszania się społeczeństwa, zdołali przechować pamięć i to dlatego Rosjanie nie mogą w to uwierzyć. Kiedy zaczynasz rozumieć, dlaczego pokolenie twoich babć milczało, kiedy potrafisz świadomie nazwać to doświadczenie…
… okazuje się, że to pamięć łącząca Ukraińców bez względu na podziały polityczne, o których wciąż głośno…
Absolutnie tak! Tu nie ma miejsca na kontrowersje. Każdy cień wątpliwości wzbudza ogromną falę krytyki, która uwidacznia podział na potomków ofiar i potomków katów. Potomkowie katów wolą milczeć.
Pamięć o Wielkim Głodzie ponad ukraińskimi podziałami politycznymi jest charakterystyczna dla całego 25-lecia niepodległej Ukrainy. Jakie przedsięwzięcia zostały podjęte w celu oficjalnego upamiętnienia ofiar?
Po 1991 r. zaczęto o tym mówić głośno, choć oczywiście o sprawie było wiadomo wcześniej. Pierwsze kroki w prawodawstwie poczyniono jeszcze za prezydentury Leonida Kuczmy. To jednak Wiktor Juszczenko kojarzony jest najbardziej z upamiętnianiem Wielkiego Głodu. Wydaje mi się, że w tym czasie jakikolwiek rządzący musiałby się zmierzyć z tą tragedią.
Muszę przyznać, że nie jestem zwolenniczką oficjalnych polityk pamięci. W nagminnym stawianiu pomników, w takiej formie memorializacji dostrzegam elementy radzieckie – natychmiastowe raporty, donosy, przy których powszechnie fałszowano dane. To profanacja.
Nie zmienia to natomiast faktu, że pierwszymi nieradzieckimi memoriałami na Ukrainie były miejsca pamięci o Wielkim Głodzie. W Kijowie w 1993 r. postawiono pierwszy pomnik ku czci ofiar – Czarną Madonnę z krzyżem na piersi – na placu przed monastyrem św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach. Tu kwiaty składali nowożeńcy… Jednym z najlepszych pomników upamiętniających tę tragedię pozostaje dla mnie monument w całości wykonany z prawdziwych kamiennych żaren, które pochodziły z obejść ofiar i ich potomków. To inicjatywa oddolna, rzeźba wykonana przez lokalnego artystę ze wsi Wiktorówka na Czerkaszczyźnie już w I dekadzie XXI w. Nie chcę przez to powiedzieć, że najsłynniejszy pomnik ofiar Wielkiego Głodu w Kijowie jest niepotrzebny – dobrze, że powstał, to miejsce, w którym prywatnym podaniom, historiom rodzinnym nadaje się symboliczną reprezentację państwową. To etap ujawnienia pamięci, a tym w zasadzie powinno zajmować się państwo. Niepokoi mnie jednak brak kultury i narzędzi pozwalających tę pamięć rytualizować i z nią pracować.
Symbolem Wielkiego Głodu przez długie lata pozostawały płaczące babcie, starsze kobiety, które tragedię przeżyły i wreszcie zdobyły się na odwagę, by o niej opowiedzieć. To przedstawienie niemalże ikoniczne. Należy natomiast pamiętać, że i na tym daleko nie zajdziemy. Nie możemy w nieskończoność w trzecią sobotę listopada palić świeczek w oknach na znak pamięci. Musimy sobie wreszcie odpowiedzieć na pytanie, jak ta tragedia wpływa na nas dzisiaj, jak wpłynie na naszą przyszłość…
Chodzi Pani o skutki tego, w jaki sposób pamiętamy o tragediach?
Mogę powiedzieć, że na moje życie Wielki Głód miał realny wpływ – wychowywała mnie mama, której ojca pośrednio zabrał rok 1933. Jednak dla prawnuków czy praprawnuków ofiar ta pamięć nie jest żywa, namacalna. Zafiksowanie się na cmentarnej pamięci, liczbie ofiar to forma umartwiania samej pamięci. Na ten problem należy spojrzeć szerzej, w kontekście relacji: człowiek–zasoby naturalne, człowiek–wykorzystanie zasobów, człowiek–manipulacja zasobami. W momencie kiedy planetę zamieszkuje ponad 7 mld ludzi, problem chleba, powietrza, deficytu wody powinniśmy na nowo przemyśleć i przepracować świadomość ekologiczną.