Mniej więcej rok temu opublikował Ksiądz głośny artykuł pod prowokacyjnym tytułem To błąd, że tak szybko kanonizowaliśmy Świętego Jana Pawła II. Co Ksiądz miał na myśli?
Kocham Jana XXIII, Pawła VI mam za wielkiego człowieka i jestem świadom wielu wspaniałych rzeczy, których dokonał Jan Paweł II. Zasadniczo uważam jednak, że kanonizowanie papieży to pomyłka. Gdy ogłasza się świętymi duchownych, to im wyższe ich stanowisko, tym łatwiej o popadnięcie w klerykalizm i przypisywanie ich nauczaniu rangi niepodważalnego. Po kanonizacji wszyscy powinniśmy ich szanować, słuchać, co mówili, i powstaje ogólne wrażenie, że skoro są świętymi, to zapewne w całym swoim życiu nie zrobili nic złego. Kanonizacje papieży nie pomagają życiu Kościoła.
To znaczy?
Zwolennicy kanonizacji naciskają na nie, bo pragną takim zabiegiem przypieczętować dany pontyfikat. Intencja jest taka, by ogłoszenie świętości niejako automatycznie unieważniło wszelką możliwą krytykę. Świętych się przecież nie krytykuje. Natomiast Kościół, który musi ulegać ciągłej reformie, nie powinien pozwalać na takie cementowanie nauczania.
Święci papieże to ludzie, a więc popełniali błędy. Nie powinniśmy ich traktować ulgowo. Nie można mówić, że wszystko, co zrobili, było złe, jak chcieliby niektórzy krytycy, ani patrzeć na nich przez różowe okulary, głosząc, że ich życie i czyny były doskonałe, a ich stanowisko powinno określić kierunek Kościoła na wieki. To bowiem wiąże ręce kolejnych papieży.
Niektórzy pragnęliby, aby nauczanie Jana Pawła II wyznaczało ostateczny punkt dojścia Kościoła. Z tej perspektywy krytykują obecnego papieża, wytykając Franciszkowi niedokształcenie, porównując go z wybitnym ich zdaniem teologiem i filozofem Wojtyłą. To też paraliżuje Kościół.
Jest tylu świeckich, których można kanonizować! Gdybym miał wskazać na jakieś szczególnie ważne w moim przekonaniu osoby, to kierowałbym uwagę na dzieci ofiary wojny w Rwandzie. Gdy do ich szkoły przyszli bojówkarze i nakazali im podzielić się na Hutu i Tutsi, one odmówiły i zginęły z rąk oprawców. To świadkowie solidarności, sprzeciwu wobec rasizmu i oporu względem konfliktów etnicznych, dlatego mogą stanowić wspaniały wzór dla innych młodych chrześcijan, przemawiać do ich wrażliwości. A papież? Jego doświadczenia są odległe od większości wiernych.
Jan Paweł II zmarł 16 lat temu i odbiór jego dziedzictwa staje się oraz bardziej zniuansowany, często krytyczny. W Polsce był przez wiele lat niekwestionowanym autorytetem, lecz z każdym kolejnym rokiem wzrasta wobec niego dystans i opór, do tego stopnia, że dla młodszych pokoleń Wojtyła stanowi przedmiot żartów. Czy dostrzega Ksiądz podobne procesy zagranicą?
Prowadziłem kiedyś zajęcia, w trakcie których ze zdumieniem zorientowałem się, że moi studenci nie wiedzieli, kim był John F. Kennedy. Prawdopodobnie coś podobnego dzieje się wśród młodych Polaków, dla których prawdziwy Wojtyła nie istnieje. Przestał być człowiekiem z krwi i kości, a stał się postacią legendarną, każde pokolenie zaś demitologizuje bohaterów poprzednich wieków. Podawanie w wątpliwość jest częścią dojrzewania, natomiast gdy błędy bohaterów z przeszłości są zakrywane przez starszych, to autorytety wywołują konsternację. Gdy młody człowiek dojrzewa, doświadcza tego w najbliższym otoczeniu na przykładzie rodziców: ci, którzy do tej pory byli perfekcyjni, okazują się ułomni. Niemniej dojrzewanie nie przebiegnie prawidłowo, jeśli człowiek nie postara się zrozumieć źródła tych błędów, zaakceptować swoich rodziców, ale już autentycznych, a nie mitycznych.
Tak powinniśmy zrobić z Janem Pawłem II. Nie chodzi o zrzucanie go z piedestału, lecz o pokazanie pełnego obrazu papieża jako człowieka, który robił rzeczy piękne i również się mylił. Tragedia polega na tym, że konserwatyści lubią podkreślać tylko tę dobrą stronę i oskarżają każdego, kto zaczyna kwestionować autorytet Jana Pawła II, o to, że podcina całą gałąź zachodniej cywilizacji. Podobną krótkowzrocznością charakteryzują się ich przeciwnicy ze strony liberalnej, którzy niezmordowanie powtarzają, że papież był okropny i w trakcie całego pontyfikatu nie zrobił nic dobrego, lecz jedynie chronił pedofilów i prześladował nieprawomyślnych teologów. Obie strony są w błędzie, bo musimy poznawać osobę – każdą osobę, nie tylko papieża – w całej jej złożoności. Autorzy ewangelii i Dziejów Apostolskich nie kryli błędów Piotra i pozostałych uczniów Jezusa. Nie przemilczali sporów toczonych w pierwszym Kościele, pokazywali jego złożoność i bardzo dobrze, że to robili.
Jeszcze kilka lat temu nikt by się o to nie pokusił, ale obecnie coraz częściej pojawiają się głosy, że papież Jan Paweł II powinien zostać zdekanonizowany.
Nie ma żadnych wątpliwości, że Jan Paweł II zrobił wiele wspaniałych rzeczy. Był właściwym człowiekiem we właściwych miejscu i czasie, żeby odegrać istotną rolę historyczną. Miał wielki wpływ na rozwój Europy Wschodniej i Polski, a jego rola w pokonaniu komunizmu jest nie do przecenienia. Myślę, że mógł być nawet ważniejszą osobą niż Ronald Reagan, jeśli chodzi o ten proces, i darzę go za to wielkim szacunkiem. Niemniej jednak jego pontyfikat obfitował w kwestie dotyczące życia Kościoła, z którymi miałem i nadal mam poważny problem.
Czyli jest on Księdzu bliższy z powodów politycznych niż duszpasterskich?
Prócz tego, że jestem jezuitą, mam też doktorat z nauk politycznych, dlatego zależy mi na podkreśleniu, że polityka to dość wieloznaczny termin. Papież był głosem sprawiedliwości społecznej i wolności, działał na rzecz praw człowieka – i w tym sensie uprawiał politykę. Nie ma w tym nic złego, to nie partyjna walka, ale praca na rzecz dobra wspólnego. Prorocy Starego Testamentu byli krytykami ówczesnej elity i brali w obronę ubogich, głosili sprawiedliwość – to też działania polityczne. Dlatego niejednokrotnie trudno oddzielić przestrzeń polityczną od przestrzeni ewangelicznej.
Wspominał Ksiądz, że miał problem z pontyfikatem Jana Pawła II. Dziś, gdy dyskusja o nim wpada w coraz ostrzejsze tony, można mieć wrażenie, że wokół tego okresu trwała pewna umowna zgoda. Czy dopiero teraz widać jego błędy, czy też były dostrzegane wcześniej, jednak wypierane?
Odpowiedź będzie zależeć, od tego kogo Pan zapyta. Sam często byłem krytykowany za dyskutowanie z decyzjami Jana Pawła II. Dostrzegałem jego błędy i pisałem o nich w trakcie jego pontyfikatu, podobnie jak wielu innych teologów, którzy padli ofiarą watykańskiej krytyki, bo jednym z największych błędów tamtego papieża było ograniczanie wolności w debacie.
Pontyfikat Jana Pawła II w porównaniu z pontyfikatami Pawła VI, Benedykta XVI i Franciszka był rekordowy pod względem inkryminowania teologów.
Papież w dużej mierze kierował się zasadą: „Będzie po mojemu albo wcale”. Watykan dawał odpowiedzi na zagadnienia teologiczne i jeśli się ich nie akceptowało, to grożono zwolnieniem, wyciszano i marginalizowano.
Jan Paweł II, a po nim Benedykt XVI założyli, że II Sobór Watykański zakończył debatę teologiczną i teraz pozostaje tylko go interpretować. A jak interpretować? Zgodnie z ich wykładnią soboru. Pod względem stanu debaty teologicznej pontyfikat Jana Pawła II był katastrofą, a trzeba pamiętać, że to był długi okres. Teolodzy porzucili myślenie kreatywne, przestali brać udział w kształtowaniu nauczania Kościoła. Teologia stanęła w miejscu. Przykładów jest sporo: Hans Küng, Edward Schillebeeckx, teolodzy moralni z USA tacy jak Richard McCormick, teolodzy wyzwolenia z Ameryki Łacińskiej, ludzie zaangażowani w dialog międzyreligijny w Azji. Na celowniku byli teolodzy, którzy, rozmawiając o Bogu i Kościele, używali innego języka niż ten znany z przeszłości. Wielu badaczy usunięto z wydziałów i seminariów tylko dlatego, że zadawali pytania na temat żonatych księży czy kapłaństwa kobiet albo domagali się zniuansowania podejścia do encykliki Humanae vitae. Nie byłeś lojalny – nie mogłeś uczyć. A usuniętych teologów zastąpili tacy, którzy nie potrafili zrobić wiele więcej, niż powtórzyć to, co napisano w Katechizmie Kościoła Katolickiego. W efekcie uformowano kilka pokoleń seminarzystów, których nikt nie nauczył myśleć samodzielnie, bo uczono ich tylko zapamiętywać to, co usłyszeli od profesorów.