fbpx
fot. Adam Golec
Agnieszka Piskozub-Piwosz styczeń 2022

Pismo nie tylko o religii

Miesięcznik często wyprzedza dużą część dyskursu publicznego. Tak było z ważnym dla mnie tematem neuroróżnorodności. Albo z teologią queer, o której wcześniej nie słyszałam, mimo że jestem teolożką.

Artykuł z numeru

Osiem lekcji na numer 800.

Na „Znak” trafiłam w połowie lat 90. – byłam wtedy nastolatką na przełomie szkoły podstawowej i liceum. Właściwie niemal od razu stałam się fanką miesięcznika i zaczęłam go kolekcjonować – na specjalnej półce zbierałam kolejne numery i z pasją wyszukiwałam w antykwariatach starsze wydania „Znaku”. Miałam nawet kilka egzemplarzy z pierwszych lat istnienia pisma.

Wtedy bardzo podobały mi się ankiety – pamiętam doskonale te dotyczące spowiedzi i modlitwy. Dzięki nim zobaczyłam, że nie wszyscy przeżywają te praktyki tak samo i nawet osoby utożsamiające się z Kościołem mogą bardzo różnie patrzeć na rzeczywistość.

Pochodzę z katolickiej rodziny, moi rodzice są naukowcami z dziedzin ścisłych, w moim domu nie było zatem wielu rozmów dotyczących niuansów religii. Ankiety to był intelektualny format, który mi odpowiadał – te teksty stanowiły wyzwanie, a jednocześnie były napisane w przystępny sposób, więc dla ambitnej nastolatki to była lektura poszerzająca horyzonty, ubogacająca, ale nie przytłaczająca.

Przez ponad 20 lat „Znak” bardzo się zmienił, a z nim kolejni autorzy i autorki, jednak muszę przyznać, że jestem wierną czytelniczką felietonów pana Janusza Poniewierskiego i jest to dla mnie ważna osoba związana z miesięcznikiem. Autorem, którego poznałam przez „Znak” i zaczęłam namiętnie czytywać, był ks. Wacław Hryniewicz – stał się on moim autorytetem i był nim przez większość mojego dorosłego życia. W miesięczniku zauważam ostatnio mocny zwrot filozoficzny w pisaniu o religii, czasem brakuje mi natomiast pespektywy religioznawczej czy teologicznej.

Niezwykle sobie cenię jednak to, że „Znak” nie jest tylko pismem o religii. Bardzo podobał mi się numer z marca 2019 r. Jak pięknie różnią się nasze mózgi. Być może ze względów osobistych – jestem samorzeczniczką osób w spektrum autyzmu. Przez lata walczyłam o trafną diagnozę dla mojej córki, przez co uświadomiłam sobie, że bardzo trudno o właściwe rozpoznanie u dziewczynki. Wiele razy specjaliści odrzucali hipotezę spektrum autyzmu na podstawie powierzchownej obserwacji. W końcu udało się trafić na kogoś, kto zna się na autyzmie u dziewcząt – dzięki temu z czasem odkryłam, że ja również jestem w spektrum. Myślę, że temat kobiet i neuroróżnorodności mógłby znaleźć kontynuację na łamach „Znaku”. Mam wrażenie, że kwestia neuroróżnorodności jest teraz bardziej dyskutowana niż kilka lat temu. To, że „Znak” pisał o niej już wtedy, stanowi najlepszy dowód na to, że miesięcznik wyprzedza większość dyskursu publicznego, a głosy, które się w nim pojawiają, ujmują problemy ze świeżej perspektywy.

Zresztą – sytuacje, kiedy miesięcznik zajmował się zagadnieniami, o których inni jeszcze nie słyszeli, a później stały się głośne, powtarzały się częściej. Pamiętam numer o teologii queer – kilka lat temu nie miałam pojęcia, czym ona jest, a przecież jestem teolożką! Chociaż muszę przyznać, że czasem brakuje mi – jako osobie zajmującej się edukacją – tematów związanych z nauczaniem i wychowaniem.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się