fbpx
Drużyna hokejowa ze szkoły w Maliotenam w Quebecu, ok. 1950 r. (fot. Library and Archives Canada, PA-212964 / CC BY 2.0)
Agnieszka Piskozub-Piwosz

Przywilej zaskoczenia

Kiedy opinia publiczna usłyszała o odnalezieniu w ciągu kilku tygodni ponad tysiąca nieoznakowanych grobów na terenie czterech dawnych szkół rezydencjalnych w Kanadzie, wielu przeżyło szok. Ale nie wszyscy. Rdzenni mieszkańcy Kanady wiedzieli i mówili o tym od dawna.

Czytaj także

Pola Starczyńska

Trauma rozlana na pokolenia

Informacje o systemie „residential schools”, czyli szkół z internatem, do których przymusowo zabierano dzieci rdzennych mieszkańców Kanady, trafiły do szerszej publiczności w Polsce dopiero w 2019 r. dzięki wydanej przez Dowody na Istnienie książce Joanny Gierak-Onoszko 27 śmierci Toby’ego Obeda oraz emisji trzeciego sezonu popularnego serialu Ania, nie Anna (Anne with an E) wyprodukowanego przez Netflix. Do świadomości wielu osób dotarł zarówno fakt istnienia systemu wykorzeniania kulturowego rdzennych mieszkańców Kanady, jak i wiedza o aktach straszliwej przemocy względem dzieci zamkniętych w szkołach rezydencjalnych. Gierak-Onoszko wskazała także na świadectwa ogromnego żniwa śmierci w prowadzonych najczęściej przez Kościół katolicki lub anglikański szkołach: czy to w wyniku chorób, czy niedożywienia, ale również na skutek aktów przemocy, samobójstw, nieudanych ucieczek dzieci.

Zaginione dzieci

Nieoznaczone i nieudokumentowane miejsca pochówku na terenie dawnych szkół rezydencjalnych odnaleziono najpierw w Kamloops (215 miejsc pochówku), a w kolejnych tygodniach w Brandon (104), Marieval (751), Cranbrook (182). Tyle na dziś. Miejsc pochówku nie odkryto przypadkiem. Tk’emlúps te Secwépemc, czyli jeden z Pierwszych Narodów Kanady, próbował odnaleźć ciała dzieci ze szkoły rezydencjalnej w Kamloops już od 20 lat. „Na pewno będzie ich więcej” – te słowa padają zarówno z ust ocaleńców (survivors), jak i przedstawicieli Pierwszych Narodów oraz ekspertów w niemal każdym materiale na ten temat.

Poszukiwań nie zleca ani rząd Kanady, ani Kościoły, których przedstawiciele prowadzili szkoły, w których umarły tysiące dzieci. Właśnie przedstawiciele Pierwszych Narodów, dzięki wsparciu z grantów w ramach programu Pathway to Healing oraz ufundowanemu georadarowi, poszukują swoich zmarłych. Ciał tych, o których mówili ocaleńcy, wspominający kolegów, którzy nagle zostali zabrani nocą (niestety po to, by ich gwałcić) i nigdy więcej ich nie widziano, albo pogrzeby – w których uczestniczyli jako ministranci – owiniętych w materiał zwłok nieznanych dzieci (o tych przypadkach mówi Barry Kennedy w podkaście „The Guardian”). Ocaleńcy opowiadają o tym, że pracowali przy kopaniu grobów, oraz wspominają ogrom śmierci w szkołach. Tylko część zgonów była zgłaszana, jeszcze mniej było przypadków oddawania ciał rodzinom. Archiwa częściowo milczą, częściowo je utajniano, ujawnienia reszty rdzenni mieszkańcy Kanady domagają się nadal m.in. od Kościoła katolickiego.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się