Wyobraźmy sobie taką historię. Chłopak z Górnego Śląska w 1939 r. służy w wojsku polskim, a po wojnie bierze ślub z dziewczyną, której bracia byli w Wehrmachcie. Nikomu to w niczym nie przeszkadza. W tej samej rodzinie, przy innym zamążpójściu, kawaler jest z Mazowsza, co prowadzi do poważnych kłótni, czy nawet zrywania relacji z siostrą, co wyszła za „obcego”. Rozumie Pan coś z tego?
Wszyscy Górnoślązacy o tym wiedzą, że armie przychodzą i odchodzą. To, że jeden brat był w polskiej armii, a drugi w niemieckiej, nie ma większego znaczenia. Brat to brat, tak samo godomy, mamy wspólne wspomnienia.
To skąd problem w drugim przypadku?
Kawaler był obcy, a z obcym trzeba się przemęczyć i pewnie większość z czasem do niego przywyknie, skoro „siostra już była tako naiwna, że se go wzięła”, ale znajdą się i tacy, co go nigdy nie zaakceptują. Ważniejsze jest chyba to, że zaczynamy od rodziny, bo to ona kształtuje świadomość historyczną na Górnym Śląsku.
W jaki sposób?
Historie rodzinne funkcjonują jako alternatywny przekaz wobec wielkich narracji kształtowanych przez system edukacyjny tzw. kultury wysokiej. Zacznijmy od klasycznego, często przywoływanego przykładu, czyli od powojnia 1945 r. Pochodzę z tej części regionu, która przed 1939 r. pozostała w Rzeszy niemieckiej i gdzie koniec wojny był traumą, złożoną z wielu drastycznych zdarzeń w postaci morderstw, gwałtów i deportacji do Sowietów. Te tematy były całkowicie nieobecne w przestrzeni publicznej, nie mówiło się o nich przy obcych, natomiast regularnie się o nich dyskutowało w domu podczas geburstagów, czyli urodzin. Charakterystyczną cechą było rozdrobnienie tematyczne i fragmentaryczność opowieści. Nikt nie mówił: „Teroz ci to wszystko wyklaruja”, tylko rzucało się pewne szczegóły. „Onkel Hanek to był mój ulubiony ujek, bo mi kupił fajny klajd na komunia, a on był sierżantem w Wehrmachcie i jego na froncie wschodnim zastrzelili” – i już szczegół. Jak to w Wehrmachcie? To takie odpryski, które padały jak ziarenka.
Na Górnym Śląsku oddziaływanie unifikacyjne systemu edukacyjnego było słabsze niż gdzie indziej. Nie lubię wielkich kwantyfikatorów, że Górnoślązacy są tacy albo inni, ale ryzykując duże uproszczenie, powiem: jesteśmy rodzinnymi ludźmi, którzy trzymają się przekazów domowych. Szkoła to trochę obcy świat i w związku z tym nie przyjmuje się bezrefleksyjnie paradygmatów, które są w niej wtłaczane, ponieważ ścierają się one z historiami domowymi. Odczuwa się, że w narracjach państwowych coś nie gra, a to rodzi nieufność, która kieruje człowieka do rezyduum własnej opowieści.
Polacy, Niemcy… kim właściwie są Ślązacy? Co łączyło mieszkańca Wrocławia z mieszkańcem Królewskiej Huty?
Jeden był niemieckim Dolnoślązakiem mówiącym specyficznym dialektem języka niemieckiego, a drugi rdzennym Górnoślązakiem posługującym się godką, czyli dialektem powiązanym z językiem polskim. Pomijam wyspy językowe, takie jak Szywałd, gdzie posługiwano się językiem wywodzącym się ze średniowiecznej niemczyzny. Niemieccy mieszczanie zazwyczaj byli ludnością napływową, więc nie mieli językowej łączności z lokalnymi rolnikami, ale kwestie językowo-etniczne to tylko jeden zakres tożsamości. Znacznie ważniejszy był jednoczący system kulturowy w postaci monarchii pruskiej, jednego prawa, jednego króla, a później cesarza, jak również „szkoły narodu”, czyli wojska – wielkiego unifikatora. Była ta sama elita polityczna, bo landrat spod Wrocławia, za chwilę mógł być urzędnikiem w Bytomiu. To są właściwe czynniki unifikujące, które sprawiają, że słowiańskojęzyczny Górnoślązak-katolik i niemieckojęzyczny ewangelik z Wrocławia funkcjonowali w zbliżonym modusie kulturowo-politycznym.
Podobne produkty w sklepie jeszcze nie czynią wspólnoty, a w przypadku Ślązaków sprawa ociera się o kwestie polityczne.
Dlatego pytanie o to, „kim są Ślązacy”, jest pytaniem trudnym, rodzącym rozmaite mitologemy, zwłaszcza w kontekście ruchów akcentujących śląskość w opozycji do polskości. Pytaniem tym trudniejszym, że w gruncie rzeczy nie możemy poznawczo wejść w przekonania ówczesnych ludzi. Próbując w dużym uproszczeniu na nie odpowiedzieć, można powiedzieć, że Górnoślązacy to jedno ze słowiańskich „plemion”, z których wyłoniła się społeczność polska, tyle że bardzo wcześnie utracili oni łączność z formami państwowości polskiej i rozwijali się w związku z innymi państwowościami, w czasach nowożytnych z pruską i niemiecką. Trzeba pamiętać, że aż do powstania przemysłu na Górnym Śląsku ten region był – za przeproszeniem – zadupiem. Dlatego, paradoksalnie, pomimo tak długiego oderwania i braku kontaktu z innymi polskimi „plemionami”, pewnego rodzaju nawyki kulturowe zbliżające do polskich tradycji uległy zakonserwowaniu i pozostawały mocne, aż do momentu, kiedy w okresie kulturkampfu lat 70. XIX w. przybyli na Śląsk mieszkańcy Wielkopolski i zauważyli tę bliskość.
Jest też inny ogromnie istotny czynnik, który stymulował na Górnym Śląsku tożsamość polską. W XIX i XX w. duża część polskich odruchów kulturowych została zaimplementowana za pośrednictwem Kościoła katolickiego. Diecezja wrocławska, choć zarządzana przez niemieckich biskupów, miała przekonanie, że należy uczyć religii po polsku, bo za tym przemawiały korzyści duszpasterskie. Zaczerpnięto pewne wzory z tych istniejących w Polsce. Gdyby nie było katolicyzmu, to odrębność Górnoślązaków od Polaków byłaby absolutna.
A gdzie widoczne były tendencje niemieckie?
Powtarza się taki mit, że Górny Śląsk w czasach pruskich nie miał elity, bo elitę stanowili Niemcy. Tyle, że Niemcy funkcjonowali nie jako jednolita grupa „Germanów”, ale mieszanka słowiańsko-germańska, zwłaszcza na terenach wschodnich, i nieustannie asymilowali przedstawicieli społeczności słowiańskiej. Ten słowiański komponent istnieje, nawet jeśli to zaledwie genealogiczny epizod. Niemcy czerpali swoje elity niższego szczebla z miejscowych, nie czując żadnego drastycznego, tożsamościowego pęknięcia. Wystarczy popatrzeć na nazwiska liderów ruchu niemieckiego na Śląsku w okresie walki plebiscytowej: Hans Lukaschek, ks. Carl Ulitzka, Hans Piontek, Adolf Kaschny, Kurt Urbanek. Byli Ślązakami i stali się częścią niemieckiej elity poprzez wejście w obszar wysokiej kultury, zazwyczaj płacąc cenę, jaką jest rezygnacja z języka.
Wspomniał Pan o awansie społecznym, co mimo wszystko sugeruje nałożenie się ram klasowych na narodowość. Tymczasem, jeśli zajrzymy do Muzeum Śląskiego, to tamtejsza ekspozycja poświęcona powstaniom śląskim i plebiscytowi, przypomina dom podzielony na pół. Na ile te podziały narodowościowe były równoległe, a na ile hierarchiczne?
Jeśli ktoś był z domu, w którym posługiwano się godką, która przyjmijmy, że jest wariantem języka polskiego, to wcale nie znaczy, że ten człowiek był Polakiem ani że tak się identyfikował. Część tzw. społeczności polskojęzycznej w czasie plebiscytu głosowała raczej za Niemcami. Co z tego, że ci ludzie mówili językiem jakoś zbliżonym do tego, który brzmiał pod Krakowem, skoro Kraków nie był dla nich tematem. Punktem odniesienia były Prusy, a nie Polska. Wielu przecież jeździło do Kongresówki i do Galicji, widziało, że jest tam większa bieda, więc te skojarzenia pozytywne nie bardzo miały jak się pojawić.
Co decydowało o przywiązaniu do Niemiec?
Pewien duch niemiecki, który był kojarzony pozytywnie, a nie negatywnie, jak się go ujmuje w polskim kręgu kulturowym. System instytucjonalno-kulturowo-polityczny, który Niemcy wytworzyły i w którym ludzie się poruszali, wiązał się z porządkiem socjalnym, czyli ustawami z czasów bismarckowskich, ochroną pracownika na kopalni, zapewnieniem renty inwalidzkiej czy wsparciem dla wdów i sierot. Funkcjonowały ubezpieczalnie, takie jak Spółka Bracka, czyli Knappschaft, co budowało zaufanie do instytucji, które jawiły się jako skrojone na miarę człowieka. W takiej kulturze chce się być i nie odczuwa się jej jako obcej. Co łączy Polaka, chłopa ze wsi, z Mickiewiczem czy Słowackim? U wieszczów jest przecież inna mowa niż ta słyszana w domu, ale widzi się w nich kulturę wysoką – trochę własną, trochę obcą. Polskojęzyczny Ślązak znał na pamięć Lorelei Heinego, bo się tego w szkole nauczył. Nam się dziś wydaje, że jak ktoś godoł, był robotnikiem albo chłopem, to musiał być Polakiem. Nic podobnego.