fbpx
Krzysztof Wołodźko marzec 2020

PKP i PKS, czyli polski kot Schrödingera

Prywatne nie zawsze jest lepsze. Prywatna komunikacja busowa jest niestabilna, ma ograniczone logiką zysku zasięgi, obejmujące niemal wyłącznie dochodowe trasy (i to w określonych godzinach), rzadko sprzyja klientowi, zwykłą rzeczą okazuje się częsta zmiana przystanków, brak jakichkolwiek czytelnych rozkładów jazdy – zależnych tak naprawdę od widzimisię właściciela.

Artykuł z numeru

Jak mówi prawica?

Jak mówi prawica?

Gdy jesienią 1992 r. szedłem do liceum z internatem w Poznaniu, z mojej rodzinnej wioski, położonej przy popruskiej niezelektryfikowanej linii kolejowej Czempiń– Śrem–Jarocin, do stolicy Wielkopolski mogłem dostać się pociągiem i PKS-em. Jeszcze w 1992 r. połączeń było naprawdę sporo: zarówno kolejowych, jak i autobusowych. Z roku na rok sytuacja się pogarszała. I to raz po raz. Coraz dłuższy czas oczekiwania w ramach przesiadki, rzadsze połączenia, więcej kombinowania, jakby tu z małej wioski dostać się do wielkiego miasta. Podróż z godziny z haczykiem (z przesiadką) wydłużała się do dwóch, trzech godzin. Jesienią 1995 r. zawieszono kursy pociągów pasażerskich na tej linii. Na tyle solidnie, że wciąż nic tam nie kursuje, poza melancholijnymi wspomnieniami lokalsów.

Coraz bardziej cięto też połączenia PKS – budziło to głuchą złość pomieszaną z rezygnacją lokalnych społeczności. I adaptację do nowych warunków: najpierw powoli, z czasem coraz szybciej przybywało raczej tanich niż drogich samochodów. Aż wreszcie zakorkowały się nie tylko drogi w kierunku Poznania, a okoliczne miasta i miasteczka zmieniły w parkingi. Moja matka, dziś emerytowana polonistka nieistniejącej już szkoły podstawowej, ma na swoim koncie mnóstwo pism i petycji kierowanych do przeróżnych władz samorządowych i instytucji ds. publicznej komunikacji – z apelami o przywrócenie lub nielikwidowanie połączeń autobusowych na wsiach. Wszystkie te pisma zaginęły gdzieś bez echa.

Dziś ten rejon zasobnej przecież Wielkopolski jest jednym z typowych dla III RP terenów komunikacyjnego wykluczenia. Autobusem z mojej rodzinnej wsi można wyjechać tylko raz dziennie – do Śremu, o 7.00 rano, w dni powszednie. A wrócić o 16.10. Jeśli nie masz samochodu, sprawnego roweru lub zdrowych nóg, to ze sporej części wiosek w tamtych okolicach właściwie nie masz szans się wydostać. Wszystko to stało się pod dyktando rzekomo ekonomicznych argumentów, a jedynie słuszną odpowiedzią, która zamykała usta ludziom zmartwionym, że zaczną uchodzić za życiowych nieudaczników, był krótki tekst: „Przecież dziś każdego stać na samochód”. I dopiero teraz, po ponad dwóch dekadach, na serio myśli się o przywróceniu tej linii kolejowej – tak zapchane są drogi ze Śremu, Czempinia, Mosiny do Poznania.

*

Także dlatego książek Karola Trammera Ostre cięcie. Jak niszczono polską kolej i Olgi Gitkiewicz Nie zdążę nie traktowałem jak podróży na nieznane lądy. Rzecz jasna, nie dysponuję tak szczegółową, poukładaną wiedzą, jak w przypadku autora Ostrego cięcia, nie znam też wielu historii z obszarów wykluczonej komunikacyjnie Polski, jak Gitkiewicz, ale lekturze nie towarzyszyło bezbrzeżne zdumienie, jakie ponoć dopadło niejednego stołecznego publicystę, który sięgnął po te tytuły. W 2020 r. nawet uprzywilejowanym komunikacyjnie wielkomiejskim elitom coraz trudniej udawać, że z koleją pasażerską i PKS-ami w Polsce jest dobrze.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się