Wszyscy jesteśmy dziećmi kultury, która przez wieki, a nawet tysiąclecia, w centrum stawiała reprodukcję, a nie przyjemność. Skąd się wziął taki sposób myślenia o seksie i do czego doprowadził?
Seksualność kobieca została zaanektowana przez patriarchat, kulturę agrarną i dziedzictwo feudalne, jest więc konsekwencją skomplikowanych dziejów naszego kraju i całego kręgu cywilizacyjnego. Mężczyźni walczyli o ziemie, na których się osiedlali, i niejednokrotnie traktowali kobiety jak część zdobywanych zasobów. Na tym gruncie w połączeniu z wszechobecnym religijnym dualizmem oświeconej duchowości i grzesznej cielesności rozwijało się wiele niepokojących zjawisk związanych z odbieraniem kobietom praw do ich seksualności. Wyrazem tego jest choćby makabryczna idea pasów cnoty, palenie niepokornych, również seksualnie, kobiet na stosach czy wykluczanie społeczne matek tzw. nieślubnych dzieci. Mężczyźni chcieli mieć pewność, że ich wywalczony dorobek nie przepadnie i będą go dziedziczyć biologiczni potomkowie – celowo używam męskiego rodzajnika, bo wtedy też obowiązywała męska linia dziedziczenia.
Na poziomie psychologicznym zaczęto wpajać kobietom sztuczne poczucie wstydu, pozostałością jest chociażby słowo „srom”, które źródłowo oznacza wstyd właśnie.
W procesie wychowywania dziewczynek pojawiły się znane nam dzisiaj schematy dotyczące tego, że kobietami stajemy się, kiedy zaczynamy miesiączkować, a przestajemy nimi być po menopauzie. Kategoria atrakcyjności sprzęgła się w nierozerwalny sposób ze zdolnościami reprodukcyjnymi.
Zawłaszczenie seksualności i uprzedmiotowienie ciała kobiety przy jednoczesnym potęgowaniu poczucia wstydu stały się bardzo skutecznymi narzędziami psychologicznej kontroli. W takich warunkach nie miała prawa wykształcić się ars amandi sprzyjająca obustronnej przyjemności. W konsekwencji pojawiła się mizoginiczna medykalizacja seksualności. Ginekologia i seksuologia bardzo długo nie uwzględniały aspektów związanych z przyjemnością erotyczną odczuwaną przez kobiety. Jeszcze na przełomie XIX i XX w. seksualność kobiet sprzęgano z przypadłością psychiczną zwaną histerią, a jedyną słuszną drogą do przyjemności był stosunek waginalny. Wystarczy wspomnieć, że funkcje i budowa łechtaczki zostały obiektywnie opisane przez australijską urolożkę Helen O’Connell dopiero w 1998 r., a więc pod sam koniec XX w. Wiele podręczników wciąż nie przedstawia jej prawidłowej budowy i pomija fakt, że jest to nasz podstawowy narząd seksualny służący wyłącznie do przeżywania przyjemności. Dodatkowym czynnikiem były kwestie ekonomiczne, które sprawiały, że kobietom trudność sprawiało myślenie o seksualności w kategoriach tego, co przyjemne. Całkowita zależność ekonomiczna nie mogła sprzyjać szczerym uczuciom i niejednokrotnie prowadziła do przemocy ekonomicznej. I jeszcze kolejna kłoda na tej drodze – bo jak skoncentrować się na radości z seksu, kiedy brak dostępu do antykoncepcji powoduje, że każdy stosunek płciowy może skończyć się zapłodnieniem, a ciąża pozamałżeńska – wykluczeniem ze społeczeństwa?
Mówiąc krótko: przyjemność seksualna była przywilejem.
Oczywiście. Możemy odwoływać się do życia Ireny Krzywickiej czy przypomnianej w ostatnim czasie Marii Konopnickiej – pisarki, która mimo posiadania ośmiorga potomstwa rozwiodła się i związała z niebinarną malarką Marią Dulębianką – lub Tamary Łempickiej. W każdym przypadku były to kobiety niezależne ekonomicznie oraz wykształcone, więc na tyle świadome, by mogły żyć wbrew panującym stereotypom, po swojemu, a zatem mieć dostęp do zakazanych obszarów związanych z przyjemnością.
Czy ten schemat utrzymał się do dzisiaj?
Dzisiaj przyjemność nie jest przywilejem, tylko prawem. Jest to sfera naszej świadomości.
Tak jak nie istnieje dobro bez zła, tak nie ma możliwości przeżywania głębokiej przyjemności bez eksploracji i zrozumienia trudnych, często bolesnych kawałków naszego życia.
Jednak tam gdzie pojawia się świadomość tej złożoności, tam robi się miejsce na uczucie wdzięczności, wspólnotowości i przyjemności.
Zastanawiam się jednak, czy ta świadomość jest dostępna dla wszystkich.
Każdy z nas ma pewnego rodzaju ograniczenia. Można się wychowywać w bardzo małym mieście i mieć niewykształconych, ale mądrych rodziców, którzy wyposażają młodych ludzi w odwagę życiową i emocjonalną. Można też wychowywać się w domu ludzi niezwykle wykształconych, a jednocześnie być kompletnie konformistycznymi, nieświadomymi osobami. Oczywiście są pewne tendencje statystyczne, które opisywałyby dostęp do narzędzi pozwalających osiągnąć dużą samoświadomość, lecz zdolność do przeżywania przyjemności rozumiany jako pewna postawa i umiejętność nie jest powiązany z prostymi czynnikami demograficznymi. Innymi słowy – nie łączyłabym świadomości cielesnej i seksualnej z jakąś wąską warstwą elit.
Czy trzeba odwagi, by powiedzieć w Polsce: seks sprawia mi przyjemność?
Tak jak ze wszystkim w Polsce – to zależy od wielu czynników demograficznych. Z jednej strony istnieją grupy, które będą miały olbrzymi problem z otwarciem się na cielesność i seksualność, ponieważ mają silne poczucie winy i wstydu, mechanizmy świetnie opisane przez Wojciecha Eichelbergera w książce Kobieta bez winy i wstydu. To jest zresztą jeden z podstawowych problemów natury terapeutycznej polskich kobiet. Z drugiej strony kobiety zdecydowanie częściej niż mężczyźni dążą do zmiany, walczą o prawo do swojej cielesności i wolnych wyborów w zakresie seksualności.